Skocz do zawartości

Marcin Ciszewski - www.1944.waw.pl


Ruprecht

Rekomendowane odpowiedzi

Przeczytane na stronie: http://www.literatura.gildia.pl/

Alternatywna rzeczywistość i Powstanie Warszawskie

25. lutego wydawnictwo SOL wprowadzi do księgarń nową książkę Marcina Ciszewskiego pt. www.1944.waw.pl - kontynuację dobrze przyjętej powieści www.1939.com.pl, w której autor roztacza wizję konfrontacji współczesnej jednostki Wojska Polskiego z hitlerowskimi oddziałami podczs drugiej Wojny Światowej. Czy uda się odmienić los powojennej Polski? Czy bohaterom znanym z pierwszej powieści będzie dane wrócić w nasze czasy?
CD Jack
---------------------------------
http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/marcin-ciszewski/www.1944.waw.pl
---------------------------------
www.1944.waw.pl
Autor: Marcin Ciszewski

Załóżmy, że w czasy poprzedzające wybuch Powstania Warszawskiego trafia kilkuset współczesnych żołnierzy z początku XXI wieku z nowoczesnym sprzętem, wyszkoleniem i wiedzą. Mają pewien wpływ na rzeczywistość, a także czas, aby starannie przygotować tę jedyną w swoim rodzaju operację wojskową. Czy konfrontacja przeszkolonych i wspieranych przez żołnierzy GROM powstańców z AK z doborowymi jednostkami Wehrmachtu i SS okaże się zwycięska?

Czy uda się odmienić los powojennej Polski?

Czy bohaterom znanym z powieści WWW. 1939. COM. PL będzie dane wrócić w nasze czasy?

Tygrys. Potężnie opancerzony (czołowy pancerz przeszło sto milimetrów!), jak na swoją masę bardzo ruchliwy i zwrotny, uzbrojony w najlepszą na świecie osiemdziesięcioośmio-milimetrową armatę czołgową. Prawdziwy drapieżca wśród panter, pum i szakali.

Po drugiej stronie tego niezwykłego pojedynku stanął PT91A1 twardy, polski czołg podstawowy. Twardy szczycił się studwudziestopięcio-milimetrową gładkolufową armatą jako głównym uzbrojeniem i była to duma uzasadniona. Działo o takich parametrach nie było ostatnim krzykiem mody w roku dwa tysiące siódmym, ale stanowiło absolutnie wizjonerski i nieosiągalny dla przeciwników szczyt techniki w roku czterdziestym czwartym. Czołgiści twardego mogli wycelować znacznie dokładniej i strzelić na większy dystans niż niemieccy koledzy po fachu, a dzięki systemom nokto- i termowizyjnym nie straszne im były dymy pożarów czy noc.

Toteż konfrontacja tych dwóch wytworów ludzkiej pomysłowości zapowiadała się fascynująco...

Wydawnictwo: SOL
Wydanie polskie: 2/2009
Oprawa: miękka
Wydanie: I

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

barcie! Książka wyjdzie 25 lutego, więc 10 lutego zdecydowanie nie może być jej w necie, bo musiałaby być UKRADZIONA z wydawnictwa. Sądzisz, że autorowi jest miło, że pytasz już jak można UKRAŚĆ jego własność, jego dzieło nad którym pracował pewnie dwa lata? Wiadomo, że z sieci się ciągnie to i owo, ale twoje pytanie w tym kontekście napawa mnie odrazą. Nie pozdrawiam...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ogień artyleryjski ustał jak ucięty nożem, ale w tę lukę natychmiast wdarł się ostrzał z broni maszynowej, prowadzony z domów usytuowanych przy ulicy Smolnej i w Alejach Jerozolimskich.

Załoga barykady opuściła względnie bezpieczny okop i zajęła stanowiska bojowe. Ulokowałem się z prawej strony, przy strzelnicy znajdującej się jakieś dwa metry nad ziemią, niedaleko wierzchołka barykady.

Szmer poszedł wśród obrońców.

Jednocześnie poprzez strzelaninę i warkot silników dosłyszałem gwar głosów ludzkich. A właściwie nie gwar, ale lament.

Kobiece głosy.

Wyjrzałem przez ambrazurę i zamarłem. Z głębi Nowego Światu parła stalowa armada poprzedzona wałem złożonym z kobiet i dzieci. Co najmniej pięćdziesiąt, może siedemdziesiąt osób biegło tuż przed czołowymi pojazdami, krzycząc wniebogłosy i unosząc ręce. Była to żywa zasłona mająca na celu ochronę czołgów przed ostrzałem.

Kobiety były w różnym wieku. Te młodsze trzymały za ręce lub tuliły w ramionach dzieci, pośród których nie brakowało dwu- i trzyletnich malców. Na większości małych i dużych twarzy dostrzegłem łzy. Dzieci potykały się i były czym prędzej podnoszone przez przerażone matki, które, słysząc tuż za plecami klekot gąsienic pięćdziesięciotonowych kolosów, jedyny, choć nader względny ratunek upatrywały w szaleńczym biegu wprost pod nasze lufy.


Czytałem o tym kiedyś i przyznam - nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, choć nie narzekam na brak wyobraźni. Ręce zaczęły mi drżeć jak w napadzie febry, żołądek przeciskał się przez gardło. Lodowaty pot ciurkiem spływał wzdłuż kręgosłupa.

Dylemat był następujący: jeżeli otworzymy ogień, zmasakrujemy kilkadziesiąt cywilnych osób, Polki i Polaków, naszą krew z krwi; jeżeli tego nie zrobimy, Niemcy zdobędą barykadę, wedrą się na plac Trzech Krzyży , po czym posuwając się dalej, odbiją dzielnicę policyjną. Cały wczorajszy i nocny wysiłek pójdzie na marne, plan polegający na oczyszczaniu z nieprzyjaciela kolejnych strategicznych rejonów weźmie w łeb.

Klęczący obok mnie żołnierzyk, może szesnastoletni, w niemieckim hełmie opadającym na oczy, odstawił mauzera, przeżegnał się, po czym zwymiotował głośno, zarówno przed, jak i po tej operacji kolorem twarzy przypominając śnieżnobiałą elewację kamienicy po prawej.

Spojrzał na mnie zawstydzony, nie wiedząc, że z największą chęcią poszedłbym w jego ślady.

- Ogień na mój rozkaz – usłyszałem za plecami.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podjechałem parę metrów i zatrzymałem się, ale nie wyłączałem silnika. Galaś odetchnął, uśmiechnął się szeroko, wyskoczył z kabiny jak na sprężynie i zagadnął:
– Guten Tag, Herr Leutnant. Was ist hier passiert?
– Dokumenten! – warknął Niemiec, nie podjąwszy przyjaznego tonu kaprala. – Wohin gehen sie?
Nie słuchałem dalej, skoncentrowany na żołnierzach po lewej. Rozrzucona w szereg czteroosobowa grupka stała oddalona o parę kroków, z pistoletami maszynowymi skierowanymi w naszą stronę.
Twarze czujne, wyglądali na sprawne, doświadczone w walce wygi. Tuż za nimi czaił się samochód pancerny, lufa dwudziestomilimetrowego działka celowała prosto we mnie. Po drugiej stronie drogi, od strony Galasia, zajmował pozycję następny samochód pancerny, jednak wieżyczka obrócona była w drugą stronę. Jak widać, ta pancerka obsługiwała nadjeżdżających z naprzeciwka. Tak czy inaczej, jeżeli sprawy nie załatwimy w kilka sekund, z zaskoczenia, zostanie po nas pięć mokrych plam.
Poprzez pyrkoczący silnik i łomoczące w piersiach serce niewiele słyszałem z gadaniny Galasia, ale wyczułem, że sprawy przybierają zły obrót. Prowadzący kontrolę oficer kręcił głową z niedowierzaniem i był coraz bardziej zły. Kapral nie stracił jeszcze do końca rezonu, miałem jednak wrażenie, że kończą mu się pomysły.
– Przygotujcie się – mruknąłem w stronę kolegów. – Koniec przedstawienia.
Jakby na potwierdzenie tych słów, Niemiec skinął ręką na trzech stojących za nim żołnierzy, potem wskazał na skrzynię samochodu. Za chwilę zacznie się kontrola, której efekty były przeraźliwie łatwe do przewidzenia.
Zajęty obserwacją rozgrywających się przede mną wydarzeń, nie zauważyłem, że od tyłu nadjechał samochód. Był to odkryty łazik, taki sam, jakim wybrał się w swoją podróż Wojtyński. Nawet w pierwszej chwili przyszło mi do głowy, że to on.
Samochód zwolnił, po czym zjechał na bok drogi. Kierowca najwyraźniej nie miał zamiaru czekać w kolejce, bo starał się wyminąć nas z lewej strony. Na mojej wysokości, nie mogąc jechać dalej, zatrzymał się. Siedzący obok kierowcy oficer otworzył drzwi i szybkim krokiem podszedł do dowodzącego blokadą. Miało to ten skutek, że uwaga Niemców przeniosła się na przybyszów.
Jeżeli nie wykorzystamy tej okazji, następnej nie będzie.
Otwierałem już usta, aby wydać rozkaz do ataku, kiedy kątem oka dojrzałem coś, co spowodowało, że głos zamarł mi w gardle.
Nieznacznie przekręciłem głowę i podejrzenie zamieniło się w pewność.
Na tylnym siedzeniu łazika siedział jeniec ubrany w spadochroniarski kombinezon. Twarz miał mocno pokrwawioną, ręce skute na plecach.
Jeńcem była Rozalka, żona kapitana Jana Wieteski.
W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, co widzę. Rozalka powinna znajdować się w Brindisi, półtora tysiąca kilometrów stąd, i razem z Nancy niecierpliwie wyglądać naszego powrotu.
Musiałem jednak na później odłożyć wyjaśnienia.
– Uwaga – powiedziałem półgębkiem w stronę platformy ładunkowej. Moi koledzy niczego nie widzieli, tył ciężarówki został szczelnie zasłonięty plandeką. Chociaż nie było żadnego odzewu, miałem pewność, że wszyscy trzej słuchają bardzo uważnie. – Sytuacja się zmieniła. W łaziku, który przed chwilą podjechał, jest ktoś, kogo musimy odbić. Ktoś bardzo ważny. W wozie oprócz jeńca siedzi dwóch Niemców, a jeden wysiadł i gada z dowódcą blokady. Wojtek, skacz na lewą stronę i zastrzel tego gościa, co siedzi z tyłu. Uważaj, żebyś się nie pomylił, jeniec jest w czarnym kombinezonie. Reszta rzuca granaty w stronę samochodów pancernych. Zeskakujcie i do roboty.
O mojej ekipie można było powiedzieć tysiąc różnych rzeczy, ale w decydujących momentach potrafiła się błyskawicznie zmobilizować i ruszyć do akcji bez zbędnego gadania. Poczułem, że ciężarówka kołysze się, zaszurała odsłaniana plandeka i trzech ludzi lekko zeskoczyło na drogę. Galaś nieświadom jeszcze, kim jest pasażer łazika, nadal przysłuchiwał się rozmowie dowódcy blokady z szefem ekipy eskortującej Rozalkę i zerkał na mnie. Skinąłem nieznacznie głową. Kapral cofnął się o krok i wsadził rękę do kieszeni.
Wyciągnąłem USP, odbezpieczyłem i odkręciłem szybę do końca.
Huk wystrzału, choć nie powinien być przecież niczym zaskakującym, spowodował, że podskoczyłem lekko. Niemiec, który siedział obok Rozalki na tylnym siedzeniu, kwiknął krótko i padł do przodu z przestrzeloną głową. Wystawiłem USP przez okno drzwi i z odległości trzech metrów wpakowałem dwie kule w kierowcę łazika. Wszystko rozgrywało się naprawdę szybko, więc facet nie miał czasu nawet spojrzeć w moją stronę. Szarpnął się w bok, po czym uderzył głową o kierownicę. Łazik był czysty.
– Na podłogę! – krzyknąłem w stronę Rozalki. – Jak najniżej!
Nie miałem możliwości sprawdzić, czy zareagowała na polecenie, bo wokół rozpętało się piekło.
Korzystając z zaskoczenia, Galaś wyszarpnął z kieszeni granat, wyrwał zawleczkę i rzucił w stronę stojącego po lewej stronie drogi samochodu pancernego. Odległość była spora, jakieś trzydzieści metrów, ale kapral przyłożył się do rzutu. Ciężki angielski gamon, wypełniony plastikiem, wylądował dokładnie przed pojazdem.
Zanurkowałem na siedzenie, kątem oka widząc, jak Galaś skacze do rowu, starając się w locie wyjąć i odbezpieczyć pistolet. Wybuch szarpnął powietrzem. Gamony mają to do siebie, że rażą nie odłamkami, ale podmuchem. Ten był naprawdę potężny. Nawet nie zdążyłem się podnieść, gdy drugi wybuch, po prawej stronie drogi, powtórzył efekty akustyczne pierwszego. To swój ładunek rzucił któryś z członków ekipy bagażowej. Chwilę trwał swoisty bezruch, urozmaicany tylko potężnym dzwonieniem w uszach, kiedy obie strony konfliktu starały się dojść do siebie.
My zareagowaliśmy nieco szybciej.
Po prawej stronie ciężarówki rozszczekały się gwałtowne serie. Wilgat i Wieteska strzelali wzdłuż burty, nad głową skrytego w rowie Galasia. Z takiej odległości nie można było nie trafić – trzej żołnierze, podnoszący się właśnie z ziemi, padli, nim zdążyli wycelować broń. Galaś kilkoma szybkimi strzałami położył obu niemieckich dowódców i skierował ogień na drugą stronę drogi.
Złapałem thompsona, otworzyłem drzwi i korzystając z nich jako osłony, wywaliłem cały magazynek w kierunku czwórki leżącej najbliżej. Jeden lub dwóch oberwało, ale reszta odpowiedziała ogniem. Kilkanaście kul uderzyło w drzwi i maskę samochodu. Schyliłem głowę najniżej, jak się dało, i chwyciłem leżący w skrzynce pod siedzeniem granat. Odbezpieczyłem i, wciąż dobrze ukryty, rzuciłem w stronę Niemców. Wybuch przygasił na chwilę wymianę ognia, więc nie czekając, aż opadnie dym, wyskoczyłem zza drzwi i strzelając krótkimi seriami, pobiegłem do przodu, w stronę samochodu pancernego, cały czas celującego w kabinę ciężarówki. Jego dwudziestomilimetrowe działko milczało do tej pory, jeżeli jednak załoga, ogłuszona wybuchem gamona, dochodziła do siebie, nie mogłem dopuścić, aby za chwilę wzięła się do roboty.
Strzeliłem w biegu do podnoszącego się z klęczek Niemca i dwoma dużymi susami, uważając, by nie znaleźć się na linii strzału działka, dopadłem do celu. Za mną szalała gwałtowna walka, nad wszystkim górował basowy warkot brena, który pruł długimi seriami, przerywanymi tylko zmianą magazynka.
Wóz stał nieruchomo. Miał trochę zewnętrznych uszkodzeń pancerza powstałych od wybuchu granatu, ale ogólnie wyglądał na sprawny. Pobiegłem wzdłuż burty. Korzystając ze stalowych klamer przyczepionych z boku, wdrapałem się na pancerz i ostrożnie podpełzłem w stronę wieżyczki. Było gorąco, blokada przebiegała rutynowo, załoga uznała więc, że nie musi zamykać włazu. Miałem nadzieję sprawić, że ta lekkomyślność srodze się na niej zemści.
Zajrzałem ostrożnie w głąb samochodu. Obsługa otrząsnęła się najwyraźniej z szoku spowodowanego wybuchem, bo wykazywała pewną aktywność. Padła krótka komenda i celowniczy pociągnął za spust. Działko warknęło krótko. Wsadziłem lufę automatu w otwór i otworzyłem ogień.
Thompson jest świetną bronią do walki na krótki dystans. Ma duży kaliber i szybkostrzelność. Dwadzieścia pocisków, rykoszetując i koziołkując w ciasnym wnętrzu, nie dało żadnych szans obsłudze wieżyczki. Nie spodziewałem się, żeby ktoś przeżył. Ponownie zajrzałem do wnętrza wieży i poczułem się jak na planie horroru. Z tych hardcorowych. Trzech Niemców leżało powykręcanych w swoich fotelach. Żaden nie dawał znaku życia. Zdziwiłbym się, gdyby dawał.
Miałem pewne kłopoty z przełknięciem śliny. W gardle siedział wielki korek, obrzydliwy i oślizgły.
Pozostał jeszcze kierowca. Musiał zdawać sobie sprawę, że jeżeli wda się w wymianę ognia w środku wozu, strzelając do tyłu i pod górę, mając ograniczoną swobodę ruchów, jego szanse są minimalne. Toteż nie zaskoczyło mnie, gdy przedni właz otworzył się gwałtownie i szczupakiem wyskoczył z niego ubrany w czarny kombinezon człowiek, trzymający schmeissera w wyciągniętych przed siebie rękach. Zmieniłem magazynek i zanim tamten zdążył się odwrócić, strzeliłem mu w plecy. Nawet nie poczułem z tego powodu specjalnych wyrzutów sumienia. Korek w gardle dalej siedział uparcie, pewnie się jeszcze powiększył.
Facet upadł, kopał przez chwilę ziemię i zastygł w bezruchu.
Kierowca dołączył do reszty załogi. Z tej strony nie groziło nam już żadne niebezpieczeństwo. Wychyliłem się ostrożnie zza wieżyczki. Po lewej stronie płonął na poboczu samochód terenowy i jeden z motocykli. Druga pancerka również mocno dymiła. Galaś najwyraźniej potraktował ją następnym gamonem. Na ziemi leżało kilkunastu powalonych Niemców. Przy ciężarówce Johny Wieteska uważnie obserwował teren przed sobą. Po drugiej stronie Kurcewicz pochylał się nad łazikiem. Galaś poderwał się na równe nogi i zaczął obchodzić pobojowisko.
Zeskoczyłem z pancerza i szybkim krokiem podszedłem do łazika. Kurcewicz wyprostował się. Na jego twarzy, zwykle doskonale kryjącej wszelkie emocje, malował się wyraz najwyższego zdumienia i – najpewniej – wielkiej obawy. Jeżeli rzeczywiście jeńcem była Rozalka, coś było bardzo nie tak.
I obaj zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przed chwilą zakupiłem książkę ;] jak już mowiłem okładka bardzo efektowna. Klejenie stron niestety to którego nie lubie, bo z tego co widze można łatwo ksiażke poniszczyc. Drażniąca jest też wielkość czcionki ;) nie lubie za dużej bo wychodzi dużo stron a czytania i tak nie za dużo ;) tyle co do własności fizycznych książi ;) teraz zabieram sie za czytanie:D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tygrys. Potężnie opancerzony (czołowy pancerz przeszło sto milimetrów!), jak na swoją masę bardzo ruchliwy i zwrotny, uzbrojony w najlepszą na świecie osiemdziesięcioośmio-milimetrową armatę czołgową. Prawdziwy drapieżca wśród panter, pum i szakali.

Po drugiej stronie tego niezwykłego pojedynku stanął PT91A1 twardy, polski czołg podstawowy. Twardy szczycił się studwudziestopięcio-milimetrową gładkolufową armatą jako głównym uzbrojeniem i była to duma uzasadniona. Działo o takich parametrach nie było ostatnim krzykiem mody w roku dwa tysiące siódmym, ale stanowiło absolutnie wizjonerski i nieosiągalny dla przeciwników szczyt techniki w roku czterdziestym czwartym. Czołgiści twardego mogli wycelować znacznie dokładniej i strzelić na większy dystans niż niemieccy koledzy po fachu, a dzięki systemom nokto- i termowizyjnym nie straszne im były dymy pożarów czy noc."

Kurcze, żeby tylko jeszcze Tygrysy" brały udział w powstaniu...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale przez pierwsze kilka dni mogły brać udział. W jednym z numerów Militariów XX wieku" jest fajny artykuł dokładnie opisujący obecność warsztatu naprawczego gdzie w początkach powstania znajdowały zarówno działa Grille", kilka PZ IV i nawet Tygrysy" należące do dywizji Totenkopf. Opisują pierwsze kilka dni ich użycia aż uznano że nie nadają się do walk ulicznych - patrząc na niewspułmierny efekt do ryzyka utraty cennego czołgu w walkach ulicznych. Nie brałbym od razu artykułu za 100 % prawdę ale coś w tym może być.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O Tygrysach" w powstaniu:
http://www.odkrywca-online.com/pokaz_watek.php?id=66576#66618
http://www.odkrywca-online.com/pokaz_watek.php?id=345522#345663
http://www.odkrywca-online.com/pokaz_watek.php?id=286938#295267
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panowie skoro w powstaniu brał udział PT91A1 twardy to co was dziwi Tygrys" skoro autor chciał żeby brały udział to tak napisał i tyle czysta literack fikcja.A książke chyba kupie przeczytałem pierwszą część spodobała mi się więc...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie skończyłem czytać. Okładka oczywiście już się rozlazła;) książka bardzo mi się spodobała, cały czas trzyma w napięciu. Podobnie jak w pierwszej części końcówka jakoś tak na szybko rozwiązana, ale trzyma się kupy i wg mnie daje do myślenia. Ciekaw jestem czy będzie kontynuacja. Chociaż nie wiem jest w ogóle możliwość taka patrząc na zakończenie. No ale po przeczytaniu www.1939.com.pl miałem podobne odczucia ;)
Wg mnie naprawdę warto :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo fajna książka. Wszystko się trzyma kupy, chociaż to fantastyka. Autor ma sporą wiedzę historyczną - wiadomo historyk zawodowy - ma też poczucie humoru i rozległą wiedzę wojskową. Dlatego książkę zgrabnie się czyta i jest z nią sporo zabawy. Ja przeczytałem w jedno popołudnie całą! Ale odkryłem też na półce z SF całą serię podobnych książek anglojęzycznego autora - zdaje się, że na okładce jest śmigłowiec Apache i rozbity niemiecki czołg PZKMPF IV. Tak więc choć Ameryki autor nie odkrył... to warto przeczytać.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie