Skocz do zawartości

Artykuł o Poszukiwaczach Skarbów w Polityce


tadeklobo

Rekomendowane odpowiedzi

Trochę, tadek, się spóźniłeś, bo dzisiaj wyszła akurat nowa Polityka. Artykuł był w poprzedniej - z ostatniej środy. W kioskach już tego numeru nie ma.

Artykuł w miarę wyważony, choć ogólnie powierzchowny, bo jak zwykle skupia się na konflikcie poszukiwacze-archeolodzy, jakby poszukiwacze niczym innym tylko zabytkami archeologicznymi się interesowali.

Za jakieś dwa tygodnie artykuł będzie dostępny on-line w dziale Archiwum witryny Polityki www.polityka.pl
Artur
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sorry, sorry!!! Artykuł jest w numerze aktualnym,wychodzi mi na to, dostępnym w kioskach. Chyba...:))) Trochę mi się to miesza,bo prenumerują Politykę, ale poczta dostarcza mi ją zwykle z tygodniowym opóźnieniem, a ponieważ numer z artykułem o poszukiwaczach przyszedł dziś, uznałem że następny jest już w kioskach.Ale chyba zadziałało moje bombardowanie działu prenumeraty Polityki reklamacjami:)))

Tak czy owak wersja on-line będzie i tak za jakieś dwa tygodnie. Taki mają system.
Artur
Tylko gdzie jest mój poprzedni numer Polityki, skoro ten jest aktualny, a ostatni przyszedł tydzień temu?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak nie będzie innego wyjścia to z wykrywaczem pojadę pikietować pod redakcję. Ale na razie spokojnie poczekam. Może poprzedni numer przyjdzie jutro albo pojutrze, albo w kolejną środę razem z następnym świeżym:))

A artykuł o poszukiwaczach będzie dostępny pod tym adresem:

http://archiwum.polityka.pl/
Gdy pojawi się zawartość numeru 18. Jest na str. 36-39, Agnieszka Krzemińska Wysyp skarbów".

Zajawka: Właśnie ruszają w Polskę tabuny poszukiwaczy. Celowo lub z niewiedzy niszczą stanowiska archeologiczne. Nie ma zgody, jak sobie z nimi radzic - tępić czy obłaskawić, wciągając do współpracy".

W artykule podano błędną ilość zewidencjonowanych stanowisk archeologicznych w Polsce - 700 tys. W rzeczywistości jest 435 tys., z czego do rejestru zabytków wpisano tylko ok. 8 tys.
Artur
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Agnieszka Krzemińska

29 kwietnia 2010

Z wykrywaczem po skarby

Wysyp skarbów

Właśnie ruszają w Polskę tabuny poszukiwaczy.Celowo lub z niewiedzy niszczą stanowiska archeologiczne.Nie ma zgody, jak sobie z nimi radzić – tępić czy obłaskawiać,wciągając do współpracy.
PowiększW badaniach w Janowie Pomorskim (dawnym Truso) prowadzonych przez dr Mateusza Boguckiego (drugi z lewej) pomagała grupa detektorystów. W badaniach w Janowie Pomorskim (dawnym Truso) prowadzonych przez dr Mateusza Boguckiego (drugi z lewej) pomagała grupa detektorystów
PowiększBadanie podwodne na wraku zatopionym w BałtykuBadanie podwodne na wraku zatopionym w Bałtyku

Fałszerstwo kojarzy się z podrabianymi banknotami, dokumentami i obrazami. Mniej znane są podróbki...

Artur Troncik z Siemianowic Śląskich, zwany Saperem, nie może się doczekać, kiedy będzie mógł oficjalnie przekazać państwu swój zbiór ponad setki zabytków archeologicznych. Większość z nich za własne pieniądze i w dobrej wierze kupował na giełdach staroci. Wyśledził skąd pochodzą i zabezpieczył przed zniszczeniem. Saperowi zależy na czasie, bo przypuszcza, że jego zbiory w większości pochodzą z nieznanego dotąd średniowiecznego pola bitwy. – Jeśli zabytki zostaną skatalogowane i udostępnione do dalszych badań, Saper po raz pierwszy będzie mógł być uznany za darczyńcę i dobrodzieja, a nie za natręta i krętacza, jak nieraz bywało w przeszłości – mówi dr Tomasz Nowakiewicz, archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego, który wpadł na pomysł opublikowania katalogu kolekcji Sapera w „Światowicie”, periodyku Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego. Saper jest bowiem jednym z poszukiwaczy zabytków, a ci dla urzędników i archeologów są raczej utrapieniem.

Poszukiwanie skarbów to romantyczny hazard – najpierw trzeba zainwestować w odpowiedni sprzęt a potem poświęcić sporo czasu, by trafić złoty strzał. Jak hazard też uzależnia, gdyż może przynieść duże pieniądze, i podnieca, bo jest na granicy prawa. Trzeba mieć w sobie też coś z wędkarza lub kolekcjonera. Kiedyś był to proceder żmudny i mało efektywny. Używano saperek i długich szpil wbijanych w ziemię w celu zlokalizowania „fantu” (tak nazywane są znaleziska). Więcej zależało od wiedzy i szczęścia. Od kilkunastu lat poszukiwania to przygoda niemal dla każdego – wystarczy kupić wykrywacz metali i pójść w teren. Przynajmniej tak się wydaje, bo dopiero lata pracy ze sprzętem czynią mistrza.

Trudno powiedzieć ilu ich jest. Jedni mówią o 10, inni o kilkudziesięciu tysiącach, choć liczba sprzedanych w ostatnich latach wykrywaczy wskazuje, że ta pierwsza jest bardziej prawdopodobna. Archeolodzy biją na alarm, bo z roku na rok „detektorystów” przybywa. Zdewastowane stanowiska, nielegalny handel zabytkami to codzienność. W Polsce jest zarejestrowanych 700 tys. stanowisk – szacuje się, że z tego przynajmniej połowa jest zagrożona, a na kilkunastu tysiącach ma miejsce regularny rabunek.

Łapać i karać

Każda wbita w stanowisko archeologiczne łopata niszczy je bezpowrotnie. Tej podstawowej zasady uczy się studentów już na pierwszym roku. Dziś najwięcej prowadzonych prac to wykopaliska ratunkowe (np. na autostradach). Po co kopać tam, gdzie nie jest to konieczne? Lepiej zachować znajdujące się w ziemi przedmioty i obiekty (czyli różne pozostałości działalności człowieka – jamy, paleniska, dołki itd.) dla przyszłych pokoleń, które będą dysponować nieinwazyjnymi technikami badawczymi. Pozostawienie przedmiotów w glebie zachowuje ich oryginalny kontekst, będący główną skarbnicą wiedzy o przeszłości. Bez niego tracimy 90 proc. informacji o zabytku, cenny przedmiot może zachwycać, ale pozostaje niemy. Wyciągnięcie z grobu samych fantów (np. miecza czy grotów), a pozostawienie ceramiki czy kości, to rabunek zabytków i bezpowrotna utrata informacji o tym kto i kiedy został tam pochowany. Poszukiwaczom „fantów” trudno to zrozumieć. To główne zarzuty ich przeciwników, którzy uważają, że badaniem przeszłości powinni zajmować się specjaliści. Ich zdaniem, poszukiwacze to przestępcy, których należy ścigać, karać i rekwirować sprzęt.

– Przegapiliśmy moment, gdy wykrywacze metali wchodziły na rynek, wtedy można było coś zrobić na poziomie ogólnym, np. wraz edukować kupujących – zauważa Marcin Sabaciński z Krajowego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków. – Dziś trudno powiedzieć, ile stanowisk jest zagrożonych. Jedno jest pewne – większością detektorystów kieruje chęć posiadania odkrytych przedmiotów. Sabaciński śledzi w sieci handel znaleziskami archeologicznymi. Na Allegro było 1800 aukcji takich zabytków, które w 90 proc. pochodziły z nielegalnych wykopalisk. Policjanci znajdowali je najczęściej upchnięte w pomieszczeniach gospodarczych, bez segregacji, opisów i zabiegów konserwatorskich, a tak nie zachowują się kochający starocie kolekcjonerzy. Mimo to nie jest za zaostrzaniem prawa, bo polska skłonność do obchodzenia zakazów może tylko pogorszyć sytuację. Łatwiej zwalczać rabusi i handlarzy, egzekwując istniejące już prawo.

A ono pozwala na legalne poszukiwania. Należy jednak uzyskać na to zgodę konserwatora i pokazywać zabytki. – Co z tego, skoro rocznie urzędy konserwatorskie wydają raptem kilka takich pozwoleń, co ma się nijak do skali poszukiwań – mówi dr Maciej Trzciński, archeolog i prawnik w Katedrze Kryminalistyki Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Wina leży po obu stronach. Z jednej niektórzy urzędnicy nie chcą wydawać takich zezwoleń, z drugiej – poszukiwacze chcą zatrzymać zabytki, które należą do państwa. Ale ci, którzy chcą działać legalnie, powinni mieć taką możliwość. W polskim prawie są instrumenty nagradzania znalazcy i karania złodzieja. Tymczasem urzędnicy chętniej chwalą się ściganiem złoczyńców niż wypłaconymi nagrodami w obawie, że stanie się to zachętą do poszukiwań. Z nagradzaniem często też nie bardzo się im spieszy. W listopadzie „Gazeta Wyborcza” opisała przypadek Marcina Ziętala ze Skib, który ponad rok czekał na dyplom i nagrodę za zgłoszenie przypadkowego odkrycia brązowej biżuterii sprzed 2,7 tys. lat. W efekcie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało mu dyplom i 15 tys. zł., a na stronie internetowej zamieszczono listę innych nagrodzonych w tym roku osób.

Brytyjskie El Dorado

W wyjątkowych wypadkach znalazca skarbu może otrzymać trzydziestokrotność przeciętnej pensji (około 100 000 zł brutto). Pod jednym warunkiem – jeśli odkrycie było przypadkowe. Poszukiwacze z wykrywaczami nie wchodzą w rachubę. – Takie osoby traktowane są jak profesjonaliści, a przecież archeolog nie dostaje pieniędzy za wykopane na wykopaliskach zabytki. Własność zabytków jest największym problemem przy próbach wypracowania standardów współpracy z poszukiwaczami – mówi Sabaciński. Polscy „detektoryści” najchętniej powołują się na prawo brytyjskie, gdzie znaleziony skarb staje się własnością właściciela pola i znalazcy, co wywodzi się jeszcze z prawa rzymskiego. Informacje dochodzące z Anglii rozpalają wyobraźnię. W lipcu zeszłego roku poszukiwacz Terry Herbert natrafił na polu Freda Johnsona w Staffordshire na 1800 przedmiotów ze srebra (2,5 kg), złota (5 kg) i kamieni szlachetnych. Zgłosił to archeologom. Prasa okrzyknęła odkrycie największym skarbem anglosaskim (VII-IX w.) kiedykolwiek znalezionym na Wyspach. Znalazca i właściciel ziemi podzielą się nagrodą w wysokości prawie 3,3 mln funtów.

Ale polscy poszukiwacze nie zdają sobie sprawy, że Treasure Act stawia też wymagania, których należy przestrzegać – nie zezwala na poszukiwania na stanowiskach rejestrowych i zobowiązuje do zgłaszania wszystkich znalezisk. Dokument zaleca organizowanie się w stowarzyszenia, które mają określone zasady etyczne poszukiwań. Stworzony w ten sposób system (angażujący dziesiątki tysięcy osób) wymaga odpowiedzialności, świadomości prawnej i poczucia obowiązku. – Brytyjczycy to społeczeństwo obywatelskie, obawiam się, że nasze społeczeństwo nie dorosło do takiej liberalizacji prawa. Z moich badań wynika, że identyfikacja z leżącym w ziemi dziedzictwem jest słaba. Ludzie nie czują z tymi zabytkami żadnego związku, nie są z nich dumni – mówi dr Trzciński.

Anglia i Walia to wyjątki, bo już w Szkocji i Irlandii jest zakaz używania wykrywaczy. Nie wszyscy archeolodzy brytyjscy są zadowoleni z tego prawa, wystarczy przeczytać zeszłoroczny raport na temat Nighthawks czyli nielegalnych poszukiwaczach, którzy i tam grasują. Nawet liberalny system nie likwiduje problemu złodziejstwa. Angielscy poszukiwacze obchodzą prawo, mówiąc, że zabytek znaleźli w Tamizie, gdyż wtedy nie muszą dzielić się nagrodą z właścicielem pola. – Brytyjczyków powoli przerastają koszty wykupu zabytków, bo mają mnóstwo zgłoszeń, a takie sumy jak ta za skarb z Staffordshire nie są wyjątkiem. U nas nie ma szans na wypłacanie realnej wartości rynkowej za zabytek, nie ma co marzyć o wprowadzeniu prawa angielskiego – zapewnia archeolog i numizmatyk dr Mateusz Bogucki z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN.

Wespół zespół

Środowisko obrońców dziedzictwa dzieli się na dwa obozy, wyraźnie okopane na swoich pozycjach. Podczas gdy jedni chcieliby wszystkich poszukiwaczy wypalić ogniem i żelazem, drudzy zachęcają ich do współpracy. Już samo pojawienie się wykrywaczy na wykopaliskach wzbudziło dyskusje. Niektórzy obłożyli je klątwą, twierdząc, że nie są przydatne na wykopaliskach i korzystanie z nich świadczy o braku profesjonalizmu. Inni przekonują, że nie należy się obrażać na nowoczesną technikę. Gdy w 2007 r. dr Tomasz Nowakiewicz został wicedyrektorem KOBIDZ-u i szefem tamtejszego działu archeologii chciał tę sprawę unormować w ramach obowiązującej ustawy – z jednej strony ścigając przestępców, z drugiej otwierając się na współpracę z uczciwymi poszukiwaczami. Ten eksperyment trwał kilkanaście miesięcy (zakończyła go likwidacja Działu), a pierwsza wspólna wyprawa że miała miejsce w Szestnie pod Mrągowem Gdy siedmioosobowa grupa archeologów i poszukiwaczy odnalazła nacmentarzysku z pierwszych wieków naszej ery ok. 600 zabytków metalowych. – Gdyby przed nami trafili tam złodzieje – w jeden weekend wyczyściliby stanowisko – mówi dr Nowakiewicz.

Inaczej było w Warmątowicach pod Legnicą, do których w czasach II wojny światowej ewakuowano około 40 tys. numizmatów z Muzeum Śląskiego we Wrocławiu. Armia Czerwona wzięła co duże i błyszczące, resztę wyrzucono do fosy otaczającej pałac. Potem ziemią z fosy użyźniono okoliczne pola. Przez lata koło Warmątowic rosło w wakacje miasteczko namiotowe „detektorystów”. Problem wypłynął, gdy jeden z nich coś znalazł i próbował sprzedać. Archeolodzy wraz z poszukiwaczami przeszukali tamtejsze pola i znaleźli tylko 4 monety, jedną dziesięciotysięczną kolekcji. To pokazało ile kosztuje zaniechanie. – Moi współpracownicy nie dostali nawet obiecanego zwrotu kosztów podróży, środowisko ich pomoc skrzętnie przemilczało, jakby nie rozumiejąc, że tym razem to oni są kowbojami w białych kapeluszach. Różnica w poglądach na sprawę poszukiwaczy ma odzwierciedlenie w formie aktywności zawodowej – zazwyczaj zwolennikami współpracy są czynni w terenie archeolodzy, którzy widzą skalę problemu, przeciwnikami zaś siedzący za biurkami teoretycy i urzędnicy – mówi dr Nowakiewicz.

Uczciwi poszukiwacze starają się nie rozkopywać stanowisk archeologicznych. W Wigilię 2008 r. do archeologów dotarła informacja, że dwaj mężczyźni, szukający militariów z czasów I wojny światowej, natrafili w Lutobroku, koło Pułtuska, na grób z mieczem. Ponieważ archeolodzy ze względu na święta nie mieli czasu tam pojechać, mężczyźni zabezpieczyli stanowisko i przez kilka dni na zmiany jeździli sprawdzać czy nikt nie rusza grobu. – Dzięki nim zlokalizowaliśmy bogate cmentarzysko z okresu wpływów rzymskich – mówi dr Bogucki. – To takich ludzi trzeba przeciągnąć na naszą stronę, bo mogą być cennymi informatorami i partnerami na wykopaliskach np. przy przeszukiwaniu hałd. Trzeba też pamiętać, że zabytki metalowe z pól ornych już dziś rozsypują się w rękach, by za parę lat zniknąć rozpuszczone przez środki chemiczne, którymi rolnicy użyźniają glebę.

Don Kichot ze Śląska

Środowisko poszukiwaczy nie jest monolitem. Oprócz grupy rabusi (których trudno namierzyć, bo rzadko wystawiają swoje łupy na aukcjach internetowych) najwięcej wśród poszukiwaczy jest „militarystów” – miłośników pamiątek z ostatnich wojen, szukających czołgów, dział, broni, guzików czy łusek. Zdarza się, niestety, że podczas poszukiwań trafiają też na zabytki archeologiczne. Niektórzy zgłaszają to archeologom, inni bezmyślnie wyciągają i zamiast zawracać sobie głowę zgłaszaniem odkrycia, co może wiązać się z nieprzyjemnościami, sprzedają na aukcjach internetowych lub wrzucają do szuflady. Są jednak tacy, którzy współpracują z archeologiami, biorąc udział w wykopaliskach jako wolontariusze m.in. w Janowie Pomorskim (czyli Truso), Nowej Cerekwi (osadzie celtyckiej), czy Szurpiłach (osadzie jaćwieskiej). Dzięki ich pomocy znajdowane są przedmioty, które bez wykrywaczy mogłyby być przeoczone. – Nawróceni grabieżcy inwestują swój wolny czas i pieniądze, by przyjechać z drugiego końca Polski i nam pomagać. To oni znaleźli w Szurpiłach 1200 mikroskopijnych kawałków metali, co zmieniło nasze postrzeganie obrządku pogrzebowego i kultury materialnej średniowiecznej Jaćwieży – mówi dr Wojciech Wróblewski z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jednym z pierwszych, którzy szukali kontaktu z archeologami był właśnie Artur Troncik. Dziś ten słynący ze swych umiejętności poszukiwacz utworzył jednoosobową firmę, zajmującą się poszukiwaniami na zlecenie archeologów. – Usłyszeć żelazo może każdy, niektórzy potrafią tak dostroić wykrywacz, że wyłapuje dźwięki wysyłane przez ceramikę, Saper słyszy nawet obiekty archeologiczne. To wybitny specjalista, który jak mało kto zna sprzęt, ma ucho i niesłabnący zapał – mówi dr Bogucki.

Saper pod Janowem Pomorskim znalazł jedyną w Polsce pozłacaną zapinkę frankijską i fragment złotej monety karolińskiej z VII w., w Szurpiłach wyjątkowy zespół militariów, przede wszystkim jednak dowiódł, że wykrywacz pomaga nie tylko w lokalizowaniu metalowych przedmiotów, ale i ceramiki, palenisk oraz innych obiektów. Ale nie tylko tym zaskarbia sobie sympatię archeologów. Artur Troncik od lat zajmuje się czymś, co wydaje się wprost bezsensowne i przypomina krucjatę – za ciężko zarobione pieniądze odkupuje zabytki, które już wpadły w ręce poszukiwaczy i przekazuje je konserwatorom. Ponieważ zna środowisko poszukiwaczy – zdarza się, że dostaje informację o najciekawszych znaleziskach, które trafiają na rynek kolekcjonerski, z pominięciem serwisów aukcyjnych. Jeśli tylko go na to stać, to je odkupuje i przekazuje państwu. Tym sposobem uratował m.in. unikalną średniowieczną kolczugę, która po wielu perturbacjach ma trafić do Muzeum w Będzinie.

Podczas gdy dla jednych Saper to bohater, dla urzędników bliżej mu do pasera (niezależnie od intencji kupując zrabowane zabytki kreuje rynek i zwiększa popyt). Takich jak on jest więcej, ale ponieważ oscylują na granicy prawa – przynoszone przez nich zabytki z niepewnego źródła nie są mile widziane przez konserwatorów, a osoby oraz okoliczności ich przejęcia zatajane. Tymczasem uczciwym poszukiwaczom zależy przede wszystkim na uznaniu. Saper pytany dlaczego nie idzie na studia archeologiczne odpowiada, że może przecież swoją pasję realizować zgodnie z prawem. Obawia się też utraty dawnych kontaktów. – Dzięki zaufaniu jakie mam wśród poszukiwaczy możliwe jest nie tylko uratowanie jakiegoś unikatowego zabytku, ale i informacja o miejscu jego znalezienia.

Nawrócić grabieżcę

Najważniejsza jest właśnie informacja. Niektórzy archeolodzy są dla niej skłonni zrezygnować z zabytku. Mateusz Bogucki, który zajmuje się rejestrowaniem i określaniem monet na podstawie przysłanych mi przez poszukiwaczy zdjęć nie miałby nic przeciwko temu, by te numizmaty pozostały zgodnie z prawem w prywatnych zbiorach. Powinny być tylko zarejestrowane i wciągnięte do katalogu udostępnionego w sieci. Tomasz Nowakiewicz uważa wręcz, że handel zabytkami można byłoby zalegalizować. – Nie każdy zabytek musi trafić do muzeum, czasami może być mu lepiej u kolekcjonera niż w muzealnym magazynie. Ja chcę wiedzieć, że taki przedmiot istnieje, jak wygląda i gdzie został znaleziony. Do tego nie trzeba zmiany prawa, tylko odpowiedniej interpretacji obowiązujących przepisów.

Niechętni do współpracy poszukiwacze to główna przeszkoda w nawiązaniu porozumienia, ale dialogu nie ułatwia też skostniały system. Teoretycznie można prowadzić legalne poszukiwania, ale utrudnia to samowola urzędników, którzy w zależności od swojego widzimisię wydają lub nie pozwolenia na badania. Oni też decydują o tym, które ze znalezisk można zatrzymać. – To może prowadzić do nadużyć również z ich strony, co jest kolejnym argumentem za tym, że dyskusja powinna iść raczej w stronę kontrolowanej współpracy – mówi dr Trzciński.

Te rewolucyjne pomysły spotykają się z krytyką zwolenników bezwzględnej walki z poszukiwaczami, którzy w każdym ustępstwie widzą zachętę do wyciągania z ziemi zabytków, a przecież nie o to chodzi. Ich zdaniem archeolog hobbysta jest jak chirurg hobbysta, może tylko spaprać sprawę. Jeśli ktoś naprawdę interesuje się przeszłością powinien iść na studia. To prawda. Rzeczywistość jednak skrzeczy, bo nie uda się na każdym polu postawić policjanta, by pilnował tego, co w ziemi. Niestety ponieważ społeczna szkodliwość czynu w przypadkach przestępczości przeciwko zabytkom archeologicznym uznawana jest za niską (co jest szczególnie wyraźnie przy rynkowym wycenianiu wartości zrabowanych przedmiotów), przestępcy rzadko trafiają za kratki. Na tej wojence z archeologami na razie traci nauka.

Co robić? Wbrew pozorom ani zwolennicy twardej ręki, ani otwarci na współpracę optymiści nie upatrują zbawienia w zmianie (zaostrzeniu lub złagodzeniu) prawa, wszyscy liczą na edukację. Co prawda zdeklarowanych złodziei nikt nie przekona, ale jest mnóstwo nieświadomych szkodliwości swoich działań poszukiwaczy, których warto przeciągnąć na dobrą stronę. – 90 proc. osób karanych za przestępstwa przeciwko zabytkom archeologicznym nie rozumie co się im zarzuca, dlatego edukacja jest niezbędna i to nie tylko wśród poszukiwaczy, ale i właścicieli gruntów. Swoje społeczeństwo doskonale wyszkolili Skandynawowie, od nich chcemy się uczyć – mówi Sabaciński. Bezpośrednio trafić do poszukiwaczy nie jest łatwo, bo jedynie część z nich zrzeszona jest w stowarzyszeniach, a tam najłatwiej byłoby zorganizować szkolenia czy wykłady, o tym, że archeologia to nie tylko wydłubywanie fantów. – Archeolodzy nie powinni obawiać się, że takie szkolenie pokaże co warto a czego nie warto wyciągać z ziemi. Chodzi o to, by ludzie zrozumieli czym są zabytki archeologiczne, następnym razem gdy trafią na jakiś zabytek nie porzucą go w lesie, tylko zaniosą do archeologów – mówi Saper. Przede wszystkim jednak trzeba zacząć rozmawiać. Tym bardziej, że jest wspólny przedmiot zainteresowań.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Brytyjczycy to społeczeństwo obywatelskie, obawiam się, że nasze społeczeństwo nie dorosło do takiej liberalizacji prawa. Z moich badań wynika, że identyfikacja z leżącym w ziemi dziedzictwem jest słaba. Ludzie nie czują z tymi zabytkami żadnego związku, nie są z nich dumni – mówi dr Trzciński.
Szkoda, że nie byli tacy społeczni i w ogóle fajni, jak sowiet nas parcelowł, a teraz wymyśla się nam po 65 latach okupacji sowieckiej, że nie doroślismy do czegoś! Przestaliby nam wreszcie ubliżać!

Pilnuj słownictwa


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora Swiety82 11:03 02-05-2010
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W artykule są też błędy, jak zwykle celowo bądź nieświadomie, pisząc nieprawdę o przepisach brytyjskich, tak by oczywiście wpajać czytelnikom informację, że przepisy te są tak nieziemskie, że nie byłoby szansy na ich wprowadzenie w Polsce.
Dziennikarka niestety nie zadała sobie trudu by sprawdzić przepisy o których tak autorytatywnie się wypowiada.

Pozdrawiam

VW
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szkodnik masz calkowita racje - to samo dotyczy broni.
Z okazji" zaloby bylo jacy to Polcay sa wspaniali ble ble ble...
Ale jak mozna na cos pozwolic - to jestesmy nie dojrzali do czegos tam. A u nas prosta zasada - jak cos wolno robic to wiele osob tego po prostu nie robi bo wolno to robic.
Artykul to takie nawijanie makaronu na uszy.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

pewne jest że ta ustawa co jest bardziej szkodzi niż pomaga prawda panowie archeolodzy i poszukiwacze,kilku archeologów nie będzie wstanie walczyć z kilkudziesięcioma tysiącami cewek.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Każdy dba o swój interes i spór pewnie będzie trwał i trwał. Nie wiem jak inni ale ja np mając jasno podane do wiadomości gdzie są stanowiska archeologiczne, spokojnie bym je omijał i przynajmniej chodził z czystym sumieniem, że nic nie dewastuję. Jasne, że ktoś powie - wtedy inni będą mieli podane gotowe miejscówki. Pewnie tak ale wszyscy wiedzą gdzie jest sklep z biżuterią jednak nie wszyscy idą go okradać, zawsze się znajdą złodzieje, ale wierzę, że jest to mniejszość w naszym środowisku. Nie rozumiem tylko trzymania się martwego prawa na siłę. Jedyne sensowne wyjście to wypłacanie przez Państwo równowartości znalezionego przedmiotu albo pozostawienie go znalazcy i jedynie skatalogowanie go. Do tego jednak trzeba dobrej woli wszystkich stron a czemu jej nie ma? Pewnie dlatego , że duża kasa za tym stoi o jakiej statystyczny poszukiwacz może nawet nie ma pojęcia.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak jak napisał kolega wyżej jak może jedna osoba nas obrażać, że jesteśmy społeczeństwem niedojrzałym obywatelsko.
Tak Anglicy przeżyli totalitaryzm sowiecki i dojrzeli my jesteśmy jak zwykle do tyłu.
Czytając kilka razy ten artykuł uważam, że jest to kolejny krok w dyskusji nad rozwijającym się ruchem poszukiwaczy. Ale czy dla nas samych pasjonatów, ,miłośników poszukiwań coś poprawi się w naszym wizerunku - raczej w najbliższym czasie nie ma col liczyć.
Nam poszukiwaczom na wschodnim Mazowszu nic innego nie pozostaje jak podziemie - na współpracę nie ma co na razie liczyć.
Pozdrowienia dla chłopaków z Warmii i Mazur wy macie przynajmniej przychylniejsze służby konserwatorskie u nas jak zwykle kłody pod nogi.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czuję się w obowiązku wytłumaczyć ze swoich słów które wyraziłem w przypływie złości, parę postów wcześniej....
Pomimo, że mam dopiero 45 lat, to jednak swoje już przeżyłem i nie jednokrotnie za swój, (zdawałoby się) normalny tok myślenia miałem kłopoty.
Nie uważam się za szczególnego patriotę, chociaż trzy lata mojego młodego życia poświęciłem ojczyźnie ( niestety nie mając nic w zamian!!!),
chociaż ciężko pracowałem na budowach jako hydraulik dla dobra ogółu społeczeństwa, ba, nawet brałem udział w czynach społecznych ( kto o tym teraz pamięta?) ,
chociaż nawet i teraz, patrząc na to co dzieje się z naszą ojczyzna i naszym prawem, obserwując poczynania decydentów niszczących nasza przyszłość, wierzę w tę naszą biedną ojczyznę , wierze i dlatego mam wystawioną na balkonie naszą ukochaną biało-czerwoną!
Wywieszam naszą flagę przede wszystkim dla mojego syna, by mu wpoić niezaprzeczalne wartości jakimi są miedzy innymi ojczyzna i barwy narodowe, wywieszam ją również dla spokojności dusz tych naszych braci którzy oddali życie między innymi za ten właśnie symbol !



Dlatego bulwersują mnie słowa wszelkiej maści profesorów, doktorów i innych świętych poniżających nasze poczucie dumy z możliwości bycia Polakiem, zarzucania nam braku świadomości obywatelskiej !!!
Moim dzisiejszym pragnieniem jest popatrzeć na balkony tych najmądrzejszych z mądrych panów doktorów, profesorów, archeologów ....ciekawe, czy w ich mieszkaniach znalazłbym dowody patriotyzmu w postaci wystawionej naszej flagi narodowej?
Ciekawe który pan" zrobił coś bezinteresownie dla ogółu społeczeństwa....
czy któregoś byłoby stać na np. wykupienie starych gazet z makulatury i wystawienie ich np. w http://myvimu.com/museum/1240 , czyniąc to bez interesownie z wszelkimi prawami do kopiowania ?
Niestety, ich postawa obywatelska dobrze objawiła mi się np. w zeszłym roku na zamku w Łańcucie. To właśnie ich super prawo i ich super pomysły spowodowały, że w tej chwili odradzam zwiedzania tego obiektu. Chcąc spokojnie obejrzeć wszelkie eksponaty trzeba sobie włożyć słuchawki anty dźwiękowe na uszy, by nie słyszeć ciągłych uwag w stylu...nie robimy zdjęć, nie dotykamy eksponatów. To jest ta właśnie świadomość obywatelska wpajana przez doktorów....Wszędzie można znaleźć mnóstwo zdjęć różnych cennych eksponatów, ale co tam, trzeba zgnoić obywatela zakazami!
Szkoda słów. Lepiej nie będzie już nigdy, dlatego że tak jak kiedyś w popieprzonym wojsku istniała chora odpowiedzialność zbiorowa tak jest i teraz. Wszystkich obywateli ELYTY stawiają pod jedna kreską.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie