Skocz do zawartości

Romantyzm czy może zwykłe złodziejstwo?


Sobiepan

Rekomendowane odpowiedzi

Proceder rabowania dziedzictwa narodowego trwa w najlepsze. Zadziwiająca jest dominująca atmosfera przyzwolenia na uszczuplanie naszej wspólnej własności - pisze prof. Przemysław Urbańczyk*


Lato zachęca do rozmaitych aktywności pozazawodowych. Przeważnie są to sympatyczne hobby, które zasiedziałym w biurach mieszczuchom pozwalają się odprężyć psychicznie i fizycznie. Ale niektórym nie wystarcza przyrost masy mięśniowej i wzbogacanie duchowe - chcą się jeszcze realnie wzbogacić. Niestety, ta prastara ludzka potrzeba czasem przejawia się w działaniach tyleż nielegalnych, ile społecznie i naukowo szkodliwych.

Takimi amatorami łatwego zysku - lub przynajmniej łatwych emocji - są tzw. detektoryści, czyli właściciele wykrywaczy metali (nie są to urządzenia tanie i nie kupuje się ich po to, aby zlokalizować zakopaną rurę kanalizacyjną). W Polsce jest ich od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy, co obrazuje ich potencjał poszukiwawczy. W każdy pogodny dzień niczym saperzy" cierpliwie penetrują wszelkie dostępne tereny, wsłuchując się w sygnał, który zwiastuje obecność metalu pod powierzchnią ziemi.


Emocje gaszą rozum

Tysiące bardziej, mniej i nic niewartych przedmiotów zgubionych lub zakopanych przez naszych bliższych i dalszych przodków zostaje wykopanych i zabranych.

Dlaczego ich los powinien nas interesować? Dlatego że stanowią one część naszego wspólnego dziedzictwa narodowego, którego zasoby są wszak nieodnawialne.

O działalności takich poszukiwaczy świadczą tylko wykopane saperkami dołki, z których coś wydobyto - bezceremonialnie i bezrefleksyjnie, choć nie beznamiętnie, bo każdemu dołkowi towarzyszy dreszcz emocji poprzedzający odkrycie skarbu albo śmiecia. Rozkopuje się wszystko - pradziejowe cmentarzyska i zapomniane cmentarze przedwojenne, starożytne grodziska i niedawno opuszczone gospodarstwa. Może to być pole, łąka, las lub mokradło, bo prawie wszędzie nasi przodkowie coś zakopali, zgubili lub porzucili.

Czarna szara strefa

W powszechnej opinii jest to działalność nieszkodliwa, a nawet wspierana jako ciekawy sposób spędzania czasu. Detektoryści mają swoje pisemka, organizacje i strony internetowe. Ambitniejsi uważają się nawet za badaczy przeszłości, zwykli kolekcjonerzy chcą po prostu powiększyć swoje zbiory rozmaitych ciekawostek, ale wielu to trywialni poszukiwacze łatwego zysku.

Ogromna większość z nich działa wbrew prawu, które wymaga zgody wojewódzkiego konserwatora zabytków. Niestety, nasze ustawodawstwo nie jest w tym względzie zbyt klarowne.

Bardzo groźną pozycję w tej kwestii zajęli niektórzy archeolodzy, którzy sami penetrują przypowierzchniowe warstwy ziemi. Chęć zdobycia atrakcyjnych przedmiotów jest u nich silniejsza od etycznego wymogu współpracy w ochronie tego, co jeszcze ukryte. Interesują ich tylko atrakcyjne gadżety" czy fanty" (tak nazywają detektoryści swoje zdobycze), którymi można ozdobić kolejny artykuł.

Ustawiają się sprytnie na pozycji egocjatorów" pomiędzy detektorystami a służbami konserwatorskimi, które borykają się z nieprecyzyjnym prawem. Stwarzają w ten sposób szarą strefę, którą próbują zagospodarować, kreując się na ratowników rabowanego dziedzictwa narodowego. To oni tworzą w niektórych środowiskach naukowych atmosferę przyzwolenia. To wielu z ich studentów i absolwentów przeczesuje pola i lasy, niszcząc cenne stanowiska archeologiczne. To oni przy pomocy naiwnych dziennikarzy tworzą mit, że poszukiwanie skarbów to romantyczny hazard".


Niczyje, czyli nasze

Niektórzy detektoryści prowadzą nawet swoiste adania", przeglądając stare mapy, wertując sprawozdania archeologiczne i sprawdzając rozmaite bazy danych. Na warszawskim targu na Kole można usłyszeć, że nie ma się czego bać, bo jeżeli nawet policja coś odbierze, to i tak będzie musiała później oddać - przecież te przedmioty nie mają właściciela. Tymczasem nie ma nic takiego jak iczyje skarby", bo wszystkie zabytki ukryte w ziemi są własnością skarbu państwa, czyli nas wszystkich. W świetle obowiązującego dzisiaj prawa każdy, kto je sobie przywłaszcza, jest więc złodziejem, a ten, kto je kupuje, jest paserem! I trzeba to wreszcie otwarcie powiedzieć.

Na aukcjach internetowych wciąż pojawiają się znaleziska archeologiczne, choć dzisiaj sprytni handlarze wykupują adresy zagraniczne i, sprzedając zabytki, składają ofertę np. z Bangkoku.

Problem nie dotyczy tylko przedmiotów wytworzonych w odległej przeszłości. Specyfiką Polski są liczne ślady z II wojny światowej. Gromadzenie militariów z tego czasu jest od kilkunastu lat bardzo modne, a ich poszukiwanie jest standardowym wytłumaczeniem detektorystów przyłapanych na nielegalnych działaniach. Z jakiegoś powodu uważa się, że te pociski, łuski, hełmy i fragmenty uzbrojenia nie mają wartości naukowej.

Spowoduje to, że za kilka lat nie będzie już możliwe archeologiczne zbadanie pól bitewnych - nie tylko z ostatniej wojny, ale i tych dużo starszych. Nikt już nie przeprowadzi weryfikacji podobnej do tej, jaką zrealizowali niegdyś archeolodzy amerykańscy na miejscu słynnej bitwy nad Little Bighorn 25 czerwca 1876 r. Analiza rozprzestrzenienia kul ołowianych i elementów mundurów pozwoliła im wreszcie sprecyzować przebieg walki i ustalić dokładne miejsce śmierci generała Custera, na co wcześniej nie pozwalały relacje pisemne.

Skandaliczna pobłażliwość

Proceder rabowania dziedzictwa narodowego trwa w najlepsze. Zadziwiająca jest dominująca atmosfera przyzwolenia na uszczuplanie naszej wspólnej własności. Po katastrofie w Smoleńsku, gdy pojawiły się informacje o detektorystach, którzy przychodzą na miejsce wypadku, jakoś nikt nie miał wątpliwości co do tego, że to działanie przestępcze, zaś oferowanie w internecie pamiątek" z katastrofy jest niemoralne.

Zachowując proporcje emocjonalne, nie mogę się nadziwić, że Polska, której dziedzictwo zabytkowe uległo tak bolesnym stratom, z przymrużeniem oka patrzy na rabunek tego, co jeszcze pozostało i było do niedawna bezpieczne pod powierzchnią ziemi. Niepowetowane straty w potencjalnych kolekcjach muzealnych i informacji naukowej są bezradnie kontemplowane przez środowiska akademickie, których część, niestety, wspiera poszukiwaczy, gdyż ci przekazują im czasem trochę fantów".

Ta pobłażliwa bezradność jest skandalem na skalę europejską. A jest przecież wiele przykładów, z których można skorzystać - od skrajnie represyjnej strategii irlandzkiej, gdzie na detektorystów polowali" nawet komandosi, przez zinstytucjonalizowaną kontrolę w Niemczech, po dość liberalne, lecz precyzyjne rozwiązania angielskie.

Trzeba stworzyć lobby, które wreszcie zmusi Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego do uregulowania działalności saperów". Bo czy równie pobłażliwie traktowalibyśmy spryciarzy próbujących wyciągnąć nam coś z kieszeni?

*Przemysław Urbańczyk - archeolog, profesor w Instytucie Historii w Akademii Podlaskiej w Siedlcach, członek Komitetu Nauk Pra- i Protohistorycznych PAN.


Źródło: Gazeta Wyborcza

http://wyborcza.pl/1,75476,8077507,Romantyzm_czy_moze_zwykle_zlodziejstwo_.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 71
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
.....*Przemysław Urbańczyk - archeolog, profesor w Instytucie Historii w Akademii Podlaskiej w Siedlcach, członek Komitetu Nauk Pra- i Protohistorycznych PAN.......

Ale się arobiło" !!! Teraz co sołectwo, to akademia PAN.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jak czytam takie teksty to się we mnie gotuje .
Archeolodzy to hieny cmentarne od dziesiątek lat rozkopują groby i cmentarzyska naszych przodków i to nawet tych najbardziej znamienitych i bezczelnie mówią że to badania .A tak naprawdę to zwykły wyścig szczurów kto odkryje coś lepszego lub kto będzie miał leprze zbiory , pfuuuu gardzę nimi choć będę się starał o przyjęcie na studia archeologiczne .
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jadowitość tekstu przystoi bardziej nawiedzonemu politrukowi niż komuś, kto legitymuje się tytułem profesorskim. Ciekawe czy wybiórcza byłaby skłonna opublikować polemikę z tym wiadrem pomyji, i ciekawe, czy wśród nas znalazby się ktoś, kto byłby w stanie taką polemikę podjąć.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Problem polega na tym, że służby ( a taką jest konserwator zabytków, archeolog itd) uzurpują sobie prawo do nieomylności i władzy dyktującej w całości własne warunki. Wystarczy popatrzeć na to co się dzieje np. z zabytkami architektury, stare pałacyki, dworki, a i nie tylko. Inwestor posiada, lub kupuje, chce remontować, jest zobowiązany przygotować dokumentację zatwierdzoną przez odpowiednie służby. I się zaczyna. Konserwatorzy zaczynają stawiać takie wymagania, że koszty zaczynają przekraczać jakiekolwiek realne możliwości.
I nierzadko kończy się to tak, że inwestor rezygnuje a sam obiekt po prostu w efekcie się wali. I wilk głodny i owcy w brzuchu burczy. Już nie mówiąc o tym, że gdyby spełniać wszystkie ich warunki, to nie powstałby żaden nowy obiekt, a wszystko by wróciło do historyzujących" lepianek, ziemianek i jaskiń. Dokładnie taka sama sytuacja jest tutaj- sami nie poszukają i nie udokumentują, innym nie pozwolą. Niech zgnije i zaniknie. Nie będzie problemu... Ręce opadają.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ Sobniepan: Jadowitość tekstu przystoi bardziej nawiedzonemu politrukowi niż komuś, kto legitymuje się tytułem profesorskim. Ciekawe czy wybiórcza byłaby skłonna opublikować polemikę z tym wiadrem pomyji, i ciekawe, czy wśród nas znalazby się ktoś, kto byłby w stanie taką polemikę podjąć."

Ja skleciłem polemikę i wysłałem do redakcji GW. Niżej publikuje jej treść. Jeśli ktoś uważa ją za sensowną i gotów jest się pod nią podpisać, to się zrzekam praw autorskich - można ją dowolnie wykorzystywać, modyfikować i wysyłać. Uważam, że byłaby to wskazana akcja. Wiele grup społecznych robi takie akcje zasypując redakcje i urzędy identycznymi lub podobnymi tekstami. Jeśli nie będziemy reagować i psioczyć tylko we własnym gronie to nigdy nic nie wskóramy i zawsze będą nas obrzucać błotem.




Czuję się oburzony art. prof.. Urbańczyka w GW pt. “Romantyzm czy może zwykłe złodziejstwo”. Profesor w sposób obraźliwy i nieprawdziwy przedstawia ruch polskich poszukiwaczy skarbów. Incydentalne przypadki stara się zaprezentować jako normę i standard kilkudziesięciotysięcznego środowiska. W środowisku archeologów tez nie brakuje czarnych owiec jednak nie o przerzucanie się negatywnymi przykładami chodzi. Mieszanie przez prof.Urbańczyka do tego wszystkiego hien sprzedających “pamiątki” z katastrofy Tupolewa jest zaś już tylko chwytem poniżej pasa i świadczy jedynie o tym, że na tragedii smoleńskiej próbują żerować nie tylko niektóre środowiska polityczne ale też naukowe.

Pan profesor chyba zbyt dosłownie rozumie nazwę “poszukiwacze skarbów” i każdego posiadacza wykrywacza metalu uważa za osobnika obdarzonego niezwykłym szczęściem, który życie spędza na wykopywaniu skrzyń ze złotymi monetami i kolekcji ozdób z epoki brązu.

Rzeczywistość poszukiwaczy wbrew bujnej wyobraźni prof. Urbańczyka jest bardzo prozaiczna. Gdyby miał okazję być obecnym przy powstawaniu tych dołków kopanych saperkami, które wydają się spędzać sen z jego oczu, przekonałby się, iż 80 proc trudu poszło na odkrycie kolejnych kapsli od wódki lub piwa (wbrew rozpaczliwym apelom profesora: “Dlaczego ich los powinien nas interesować? Dlatego że stanowią one część naszego wspólnego dziedzictwa narodowego, którego zasoby są wszak nieodnawialne“ zasoby te są niestety odnawialne…) , a 19,9 proc. na pospolite monetki, fragmenty sprzączek, łuski itp. Wykrywacz metalu, jak sama jego nazwa wskazuje, służy do wykrywania metalu, a nie zabytków, które w znacznej części mają zresztą charakter nie-metalowy (pradziejowa ceramika użytkowa, urny i popielnice, narzędzia z kości i rogów, krzemienia i kamienia gładzonego). Należy przy tym też zauważyć, iż zgodnie z polskim prawem pozwolenie na poszukiwanie wymagane jest tylko w odniesieniu do miejsc wpisanych do rejestru zabytków, zatem bezpodstawne jest zarzucanie każdemu posiadaczowi wykrywacza metalu łamania prawa tylko dlatego, że używa detektora. Zdecydowana większość poszukiwaczy hobby te traktuje po prostu jako sposób na aktywne spędzania wolnego czasu i obcowanie z przyrodą, oderwanie się od codzienności, a znaleziska są na drugim planie i nie można ich nazywać zabytkami, a co najwyżej starociami, pamiątkami historycznymi. Zabytek to coś szczególnego, wyjątkowego. Zabytkiem zgodnie z legalna definicją z art. 3 pkt. 1 Ustawy o zabytkach jest przedmiot, “którego zachowanie leży w interesie społecznym, ze względu na posiadaną wartość naukową historyczna lub artystyczną”. Ilościowy, a nie jakościowy stosunek prof. Urbańczyka do łusek, hełmów i pocisków (“z jakiegoś powodu uważa się, że te hełmy, łuski i pociski nie posiadają żadnej wartości naukowej” ) deprecjonuje sam sens pojęcia zabytku. Sam fakt, że coś może być obiektem badań naukowych nie oznacza, że posiada wartość naukową i że jest zabytkiem. Warto tu przytoczyć zdanie prof. Michała Witwickiego z „Ochrona zabytków nr 1 /2007, który to artykuł dotyczy co prawda zabytków architektury, ale tok myślenia ma zastosowanie uniwersalne do wszelkich zabytków - ruchomych i nieruchomych:

„Podstawą ustalenia wartości musi być analiza porównawcza, powołująca inne obiekty, wydarzenia, zjawiska, mogące mieć wpływ na ocenę badanego obiektu. Dopiero na tym tle można umieścić go we właściwym miejscu w hierarchii wartości obiektów historycznych. Ocena wartości zabytkowej wymaga pogłębionej wiedzy, a przynajmniej orientacji w różnych dziedzinach wiedzy historycznej. Z pewnością nie jest to zadanie dla laika, a nawet dla fachowca o wąskiej specjalizacji. Niekiedy wymaga współdziałania specjalistów z kilku dziedzin nauki historii. Zabytkoznawstwo jest wiec bogatą dziedziną wiedzy, służącą do precyzyjnego ustalenia wartości lub ich braku, niezależnie od wieku obiektu. To stwierdzenie jest ważne, nie wszystko bowiem co stare, nie wszystko co się może komuś podobać jako obiekt dawny, a nawet nie wszystko co może być przedmiotem prac naukowych można uznać za zabytek, podlegający ochronie prawnej. „

Rozumiem, że prof. Urbańczykowi bardzo mogą podobać się wszystkie łuski, pociski i hełmy, ale to jeszcze nie powód aby nazywać je zabytkami, a osoby je poszukujące i kolekcjonujące złodziejami. Należy też zaznaczyć, iż w przypadku znalezienia przedmiotów pozbawionych znacznej wartości materialnej, naukowej lub artystycznej, co do których nie ma wątpliwości, iż właściciel porzucił je w celu wyzbycia się ich własności zastosowanie ma art.181 Kodeksu Cywilnego:
„Własność ruchomej rzeczy niczyjej nabywa się przez jej objęcie w posiadanie samoistne.”
Większość przedmiotów znajdowanych przez poszukiwaczy pochodzi zaś z nowożytnych wysypisk śmieci - komunalnych i przydomowych, dołów ze śmieciami usytuowanych w miejscu stacjonowania wojsk, głównie z okresu I i II wojny światowej. Przedmioty te, gdyby nikt się nad nimi nie pochylił, trafiłyby do punktów skupu surowców wtórnych.
Tym niemniej twierdzenia prof. Urbańczyka choć bezpodstawne prawnie i merytorycznie, mogłyby się stać punktem wyjścia do poważnej dyskusji o definicji zabytku. Definicja ta w powszechnym odczuciu jest nieprecyzyjna i pozwala organom administracji publicznej na nadużycia interpretacyjne. W prostej linii prowadzi to do wielu konfliktów i nieporozumień, choćby na placach budów, gdzie inwestor zobowiązany jest o każdym przypadkowym odkryciu zabytku powiadomić wojewódzkiego konserwatora zbytków a następnie pokryć koszt badań archeologicznych. Uznanie za zabytki wszystkich łusek z pewnością pozwoliłoby zarobić niejednej firmie archeologicznej i wstrzymać niejedną budowę, chciałbym jednak wierzyć, że nie to jest celem wydumanych koncepcji interpretacyjnych prof. Urbańczyka….

Faktem jest, iż czasem, bardzo niestety sporadycznie, przedmioty wyjątkowe, zabytkowe są znajdowane przez poszukiwaczy. Ich sprzedaż na portalach aukcyjnych, wbrew histerycznym rewelacjom prof. Urbańczyka, to jednak ostatnia rzecz o jakiej myślą znalazcy. Przedmioty odkryte przez polskich poszukiwaczy wzbogaciły wiele polskich muzeów. Warto wspomnieć choćby kilka przypadków:

1. znaczek rozpoznawczy - tzw. "nieśmiertelnik generała Augusta Fieldorfa-Nila. Znaczek ten znaleziony został na pobojowisku z kampanii wrześniowej przez poszukiwacza -hobbystę.
2. sztandar wojskowy 73. pułku piechoty z Katowic zakopany we wrześniu 1939 r. w okolicach Tomaszowa Lubelskiego
3. Niemiecki Transporter Opancerzony , wydobyty w 1996 r. z Pilicy w Brzustówce pod Tomaszowem (uruchomiony później w zakładach remontowych Sobiesława Zasady) ,
4. szczątki amerykańskiego samolotu typu Liberator zwanego "latającą fortecą znalezione w woj. Zachodniopomorskim,
5. austriacką kopułę obserwacyjną z 1897 .,
6. samolot messerschmitt wydobyty z jeziora koło Drawska Pomorskiego.
7. sztandar rosyjskiego 144 pułku ukryty na polu Biwy z okresu pod Dannenbergiem w czasie I wojny światowej,
8. sztandar 59 pułku piechoty zakopany 19 lub 20 września 1939. Odnaleziony na obrzeżach Puszczy Kampinowskiej w okolicach Wólki Węglowej.
9. Wydobycie z wydmy koło Darłowa 35-tonowego fragmentu supertajnego doświadczalnego hitlerowskiego bunkra. Pancerna kopuła trafi do powstającego w Malechowie, pow. Sławno, prywatnego muzeum techniki wojskowej.



Listę tą można by ciągnąć bardzo długo. Wielu poszukiwaczy utworzyło też prywatne muzea lub izby pamięci gromadząc przedmioty związane z historią regionalną. Tworzone są też tysiące prywatnych kolekcji składających się z przedmiotów pozbawionych wartości materialnej, naukowej lub artystycznej, a jednak posiadających pewną wartość sentymentalną i dopełniające na swój sposób obraz naszej historii. Są to kolekcje składające się z odznaczeń wojskowych, guzików, elementów wyposażenie wojskowego, rzeczy osobistych i narzędzi użytku codziennego jak żelazka na duszę czy naczynia ceramiczne. Kolekcje te są tworzone, eksponowane i konserwowane za pieniądze prywatne, często kosztem wielu wyrzeczeń.

Niejednokrotnie poszukiwacze weryfikują też efekty pracy archeologów. Grupa poszukiwaczy przyczyniła się do odnalezienia starego Siewierza czego archeolodzy nie potrafili zrobić od kilkudziesięciu lat. W hałdach po archeologach jak i samym terenie poszukiwań znaleźli kilkaset artefaktów świadczących o tym, że właśnie tam znajdował sie Stary Siewierz. Przyjęło je pod swój dach muzeum Sztygarka w Dąbrowie Górniczej. W miejscach gdzie archeolodzy wykazali calec (czyli najniższe warstwy archeologiczne) okazało sie że pół metra głębiej zalegają współczesne śmieci i kawałki rur stalowych. Tych zasług i osiągnięć nie przekreślają pojedyncze przypadki motywowanych komercyjnie działań rabunkowych i grabież chronionych prawnie stanowisk archeologicznych wpisanych do rejestru zabytków. Osoby tak postępujące w środowisku poszukiwaczy skarbów traktowane są jak przestępcy i wykluczane z niego.

Wobec ustaleń raportu NIK 11 /2009/P/08/75/KNO w sprawie stanu zabezpieczeń zbiorów muzealnych, gdzie stwierdzone szereg nieprawidłowości w dysponowaniu zabytkami znajdującymi się w zbiorach muzeów państwowych i samorządowych , w tym tajemnicze znikanie wielu eksponatów i brak inwentarzy, rodzi się pytanie, czy przyznanie prawa własności Skarbowi Państwa w odniesieniu do zabytków znalezionych w ziemi ma jakikolwiek sens i czy nie jest tylko reliktem komunizmu? Przepis ten został wprowadzony dopiero w roku 1964 r. Wcześniej wszelkie znaleziska zabytkowe, podobnie jak w większości krajów, należały po połowie do znalazcy i właściciela terenu, gdzie zostały znalezione (zasada ta wywodzi się jeszcze z prawa rzymskiego) . Może zło tkwi w tym, że Państwo przyznało sobie prawo do czegoś co nigdy do niego nie należało, co zostało odkryte bez jakichkolwiek wydatków z jego strony i czym nie potrafi w sposób odpowiedzialny się opiekować? A może w braku zaufania do obywateli? Obywateli Państwo uważa za dojrzałych jedynie, gdy demonstracyjnie okazują żałobę po narodowych tragediach. Kiedy samodzielnie chronią przed nieuchronnym nieraz zniszczeniem pamiątki przeszłości nazywa ich złodziejami…."
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wiec skoro tak ich II wojenne fanty interesuja, to powinnismy zoorganizowac akcje
podaruj konserwatorowi szrocik"
wszyscy zanosimy do konserwatora/ wielkiego profesora wykopane odlamki ( o jak wielkiej wartosci historycznej)
bezwartosciowe luski ( jako czesc dobra narodowego)

ciekawi mnie ile razy ten pan profesor byl naprawde w terenie, i ile dobra narodowego razem z swoja banda przehandlowal
pzdr
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dobrze napisane, tylko że interpretacja ze zezwolenie na poszukiwania dotyczy tylko stanowisk jest chyba Twoja i nie jestem przekonany do tego że zgodna z prawdą. No ale to w tym momencie nie jest istotne.

Dodatkowo jak chcesz mozesz pokusić sie o napisanie @ do samego Pana profesora

Wygooglalem jego adres mailowy:
http://www.uib.no/cms/en/nyheter/2009/03/przemyslaw-urba-czyk-professor
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

....Dodatkowo jak chcesz mozesz pokusić sie o napisanie @ do samego Pana profesora....
A czy dyplomik ma z koronowanym orzełkiem??? bo jeśli tak, to nie ma z takim wałem" o czym rozmawiać.
Troszkę brutalnie, ale prawdziwie, wchodząc do knajpy" we wsi, na pytanie szukam profesora, wstają wszyscy!
PS. za moich czasów. na PW, było trzech PROFESORÓW,
a teraz u Pięknej Monisi, w jej niby intelektualnym programie pojawia się do 15-tu.
Co ty adek pierdolisz !!
słownik PROFESORA DOROSZEWSKIEGO polecam,

pierdolenie , pierdolić, /gadać głupoty/
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie chce rozdrapywac starych ran ale gdzie byli ci wysmienici archeolodzy specjalisci od pol bitewnych co mieli robic niczym Amerykance analize ozprzestrzenienia kul i elementów mundurów" gdy dewastowano polwysep Westerplatte? Nie tylko ci z dyplomem z korona sie zasluzyli.

I jak ma sie teren Little Big Horn do czegokolwiek w Polsce pod plugiem od stuleci?

Ciekawe teorie snuje Pan Profesor.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tu kindzal nie chodzi o to kogo trzeba wspierac kogo nie. W tym przypadku wydźwięk medialny takiego artykułu jest bardzo duzo. I o ile mozna zignorować posty jakiegos archeolożyny Stysza na jednym z for archeologicznych o tyle w takich przypadkach nie powinnismy siedzieć cicho. I tu popieram arturaborata że dziala w tym temacie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka lat temu w Kanadzie /prowincja Nowa Szkocja -Cape Breton/ zwiedzałem zrekonstruowaną kosztem ponad 500 mln$ twierdzę Louisburg.Niektóre pomieszczenia są w pełni wyposażone przedmiotami codziennego użytku,a wielohektarowe przyległe do kompleksu uroczyska nie są jeszcze przekopane.Do twierdzy od eleganckiego,klimatyzowanego głównego wejścia można dostać się wyłącznie autobusami muzeum,a w holu widnieją ostrzeżenia o surowych karach grożących za kradzież nawet drobnych przedmiotów oraz za samowolne kopanie w gruncie.Turystami są nie tylko obywatele USA i Kanady,lecz także innych krajów.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W powszechnej opinii jest to działalność nieszkodliwa, a nawet wspierana jako ciekawy sposób spędzania czasu. Detektoryści mają swoje pisemka, organizacje i strony internetowe. Ambitniejsi uważają się nawet za badaczy przeszłości, zwykli kolekcjonerzy chcą po prostu powiększyć swoje zbiory rozmaitych ciekawostek, ale wielu to trywialni poszukiwacze łatwego zysku. " - O nas łach pisze.
Ja tam do Siedlec ( na dreszera ) mam niedaleko ino ni wiem który to jegomość


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora Czlowieksniegu 21:02 29-06-2010
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie