Skocz do zawartości

Ślązok w niemieckiej armii


MaGnez

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Temat już kiedyś gdzieś widziałem, ale to jest jak się czegoś szuka to się nie znajduje. Poszukuję pomocy odnośnie uzyskania informacji o pradziadku, który służył w niemieckiej armii i zaginął na froncie. Mieszkam niedaleko Raciborza więc może ktoś miał podobną sytuację. Z góry dzięki za każdą pomoc.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Foss
Vo: Nazwa: Karl
Pozycja: Kapral
Data urodzenia: 13/02/1916
Miejsce urodzenia : Kikół
Todes-/Vermisstendatum : 08.03.1943
Todes-/Vermisstenort : H.V.Pl. Rjabzewo


Karl Foss nie zostały jeszcze przeniesione na cmentarz wojskowy , zbudowany przez ludzi , rząd federalny lub nie mogły być odzyskane w ramach naszych Umbettungsarbeiten . Według naszych informacji , jego grób znajduje się obecnie w następującej lokalizacji:


Rjabzewo / Wiaźma - Rosja

tłumaczenie programem,pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months later...
Co czwarty Ślązak i Kaszub.

Śpiewać zaczynali rekruci, potem włączały się ich rodziny i nagle okazywało się, że podczas nazistowskiej uroczystości śpiewa cały dworzec. Po polsku". Rozmowa z prof. Ryszardem Kaczmarkiem, dyrektorem Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego, autorem książki Polacy w Wehrmachcie"
Pamiętam taką scenę z filmu Pięciu" Pawła Komorowskiego. Pod Monte Cassino Ślązak służący w armii Andersa strzela do grupy Niemców. Jeden z nich trafiony odwraca się do niego twarzą. Wówczas okazuje się, że to sąsiad z familoka.

- Do takich zdarzeń naprawdę dochodziło. To był 1944 rok. Trzecia Rzesza chwiała się w posadach, a do Wehrmachtu polscy rekruci ze Śląska i Pomorza płynęli szerokim strumieniem. Wiedzieli, że po drugiej stronie frontu są ich krajanie. Ale do siebie strzelali. Znam przypadki braci, którzy polegli pod Monte Cassino, ale spoczywają na osobnych cmentarzach, bo nosili mundury przeciwnych armii.

Tak się działo na wszystkich frontach. I to od samego września '39. Na polski Górny Śląsk natarły wówczas dywizje rekrutowane po niemieckiej stronie granicy. I walczyli ze Ślązakami z polskiej armii. Bywało, że z krewnymi.

Ilu dawnych obywateli II Rzeczypospolitej założyło hitlerowski mundur?

- Nie ma dokładnych danych. Niemcy liczyli Polaków wcielonych do Wehrmachtu tylko do jesieni 1943 roku. Wówczas z przyłączonego do Rzeszy polskiego Górnego Śląska i Pomorza pochodziło 200 tys. żołnierzy. Ale pobór do Wehrmachtu trwał jeszcze ponad rok, i to na coraz większą skalę. Z raportów Delegatury Rządu na Kraj, czyli przedstawicielstwa rządu w Londynie w okupowanej Polsce, wynika, że do końca 1944 roku do Wehrmachtu wcielono ok. 450 tys. przedwojennych polskich obywateli. W sumie można szacować, że przez niemiecką armię podczas wojny przewinęło się ich pół miliona. To oznacza, że w niemieckim mundurze walczył co czwarty mężczyzna ze Śląska i z Pomorza.

W Polsce do dziś pokutuje przekonanie, że Ślązacy i Kaszubi, służąc w Wehrmachcie, zdradzili.

- Dla większości mieszkańców Śląska czy Pomorza sytuacja była zerojedynkowa: albo pójdą do armii, albo ich rodziny czekają surowe represje, zostaną wysiedlone do Generalnego Gubernatorstwa lub wysłane do obozów koncentracyjnych. Po 1943 roku, po klęsce pod Stalingradem, Niemcy z pełną determinacją rozkręcili pobór, by uzupełnić straty w jednostkach na froncie wschodnim. Groźba represji wobec rodzin żołnierzy miała zapobiec dezercjom.

Oczywiście byli też ludzie, którzy poszli do Wehrmachtu z powodów ideologicznych. Uwierzyli w nazizm, w to, że razem z Hitlerem uda się zbudować nową, aryjską Europę. Ale na wcielonym do Rzeszy Górnym Śląsku do NSDAP przyjęto jedynie 8 tys., głównie działaczy przedwojennej mniejszości niemieckiej. To niewiele jak na region, który liczył półtora miliona ludzi. Zdarzały się też sytuacje, że ojcowie przychodzili na komisję z synami i prosili, by przydzielili ich do tych samych regimentów, w których oni służyli za kajzera.

Przed poborem można było zawsze uciec.

- Dokąd? Do Generalnego Gubernatorstwa nie dało się tak łatwo ze Śląska przedostać. Jak zresztą tam funkcjonować bez papierów, bez pracy, w obcym środowisku? No i ciągle pozostawała kwestia losu rodziny. Dziś łatwo stawiać oskarżenia, ale wówczas nie każdego było stać na bohaterstwo.

To wynika też z tradycyjnego postrzegania prawa na Śląsku czy na Pomorzu. Ludzie przywykli do tego, że trzeba słuchać władzy. Tym bardziej że wcześniej żyli w państwie niemieckim, a polska państwowość była wówczas 20-letnim epizodem. Władza kazała się stawić - przyszli.

Bez żadnego sprzeciwu?

- Jeśli się sprzeciwiano, to raczej biernie. Podczas wyjazdów rekrutów, które na początku organizowano na dworcach z wielką pompą, często śpiewano polskie pieśni. Głównie na Pomorzu, szczególnie w polskiej Gdyni. Na Śląsku zaś w powiatach o tradycyjnie silnych związkach z polskością: w okolicach Pszczyny, Rybnika czy Tarnowskich Gór. Śpiewać zaczynali rekruci, potem włączały się ich rodziny i nagle okazywało się, że podczas nazistowskiej uroczystości śpiewa cały dworzec. Dlatego Niemcy zrezygnowali z uroczystych pożegnań, bo ich to kompromitowało. Śpiewano jednak głównie pieśni religijne, nie Boże coś Polskę", tylko pieśni maryjne.

Sytuacje, że ktoś się nie stawił, zdarzały się bardzo rzadko.

Można było po prostu nie podpisać volkslisty. Tak jak robili to Polacy w Krakowie czy w Warszawie.

- To też nieprawda. Nawet komunistyczni urzędnicy, którzy po 1945 roku rehabilitowali Ślązaków czy Kaszubów, rozumieli, że na terenach wcielonych do Rzeszy volkslista była przymusowa. Poza tym mówienie o podpisywaniu volkslisty" jest nieporozumieniem. Listy nie podpisywano, było się na nią wpisanym przez niemieckiego urzędnika. Wcześniej mieszkańcy musieli wypełnić ankietę. Odmowa oznaczała areszt, wysiedlenie, a w skrajnych przypadkach obóz koncentracyjny. W kilkustronicowej ankiecie nie pytano o narodowość, tylko o przodków do trzeciego pokolenia wstecz (czy mieszkali na Śląsku, czy może są napływowi), o to, do jakich szkół chodziły dzieci (polskich czy dla mniejszości niemieckiej), o organizacje, do których się należało, o służbę wojskową, o odznaczenia. Na tej podstawie, zgodnie z bardzo precyzyjnymi wytycznymi, urzędnicy szeregowali danego Ślązaka czy Kaszuba do konkretnej kategorii.

Kategorie były cztery.

- Pierwsza i druga przypadała etnicznym Niemcom. Jedynkę" dostawali ci, którzy przed wojną byli politycznie aktywni, dwójkę" - bierni. Jednych i drugich traktowano jak obywateli Rzeszy, choć z dwójką" nie można było awansować w hierarchii NSDAP. Trójkę" dostawali ludzie z niemiecką krwią", których spolonizowano, ale nadawali się do zniemczenia. Początkowo nie przyznawano im niemieckiego obywatelstwa, z czasem władze miały zweryfikować ich postawy. Czwórkę" dostawali ci, którzy działali w polskich organizacjach. Niemcy nazywali ich renegatami. Ale trzeba pamiętać, że volkslistę wprowadzono w 1941 roku, gdy pobór do wojska już trwał w najlepsze.

Kiedy Niemcy podjęli decyzję o poborze Polaków?

- Od razu. Jesienią 1939 przeprowadzono tzw. spis policyjny. Każdy musiał się określić: czy jest Polakiem, czy Niemcem. Kilka miesięcy później tych, którzy określili się jako Niemcy, wezwano przed komisję poborową.

Wówczas ludzie zdali sobie sprawę, w jakiej znaleźli się pułapce. Na spisie wpisywali, że są Niemcami, by uniknąć represji - np. wysiedlenia, którego ludzie strasznie się bali. Nikt nie przypuszczał, że będzie to oznaczało służbę w Wehrmachcie. A władze uznały, że ci, którzy deklarują, że są Niemcami, podlegają ustawie o powszechnym obowiązku wojskowym z 1935 roku.

Volkslista, zgodna z nazistowską polityką rasową, wprowadziła w tym systemie biurokratyczny chaos, z którym Niemcy nie potrafili sobie poradzić do końca wojny. W 1941 roku postanowiono, że do wojska mogli iść tylko posiadacze jedynek" i dwójek", bo tylko oni byli obywatelami Rzeszy. Ale w jednostkach wówczas było już sporo ludzi z rójkami", a nawet z czwórkami". Według nazistowskiego prawa powinno się ich zwolnić ze służby. Armia nie chciała tego robić i razem z górnośląskim gauleiterem Fritzem Brachtem wymogła w 1942 roku zmianę przepisów, tak by ludziom z rójką" przyznać obywatelstwo na próbę, która miała trwać dziesięć lat.

Dochodziło też do absurdalnych sytuacji, gdy syn dostawał dwójkę" i od razu szedł do wojska, a rodzicom z czwórką" jako renegatom groziło wysiedlenie do GG. Albo w ogóle odmawiano im wpisu na volkslistę. Dowódcy w Wehrmachcie raportowali, że żołnierze ze Śląska się skarżą, że oni walczą za Führera, a ich rodziców pozbawia się wszelkich praw, a nawet kartek na żywność. Dlatego częstą praktyką były odwołania i prośby o przeszeregowanie. Specjalna komisja, w której zasiadali najważniejsi funkcjonariusze niemieckiej administracji, drobiazgowo rozpatrywała takie podania praktycznie do końca 1944 roku. Wówczas było jasne, że III Rzesza się wali, a na Śląsku pośpiesznie przygotowywano się do obrony przed Armią Czerwoną.

Gdzie służyli Polacy w niemieckich mundurach?

- Wszędzie. Na froncie zachodnim i wschodnim, u Rommla w Afryce i na Bałkanach. Na cmentarzu na Krecie, gdzie leżą polegli uczestnicy niemieckiego desantu z 1941 roku, znalazłem śląskie nazwiska. Podobne nazwiska znalazłem na cmentarzach wojskowych w Finlandii, gdzie pochowano poległych żołnierzy Wehrmachtu wspierających Finów w wojnie z ZSRR.

Na początku wydawało się, że nie jest tak źle. Pierwszy pobór miał miejsce wiosną i latem 1940 roku. Zanim rekruci przeszli przez szkolenie i trafili do jednostek, wojna na froncie zachodnim się skończyła. Niemcy podbiły Danię, Norwegię, Belgię i Holandię, rozbiły Francję. Działania prowadzono jedynie w Afryce. Na przełomie 1941 i 1942 roku służba przypominała czasy pokoju. Byłem w wojsku, więc potrafię sobie wyobrazić, że po jakimś czasie człowiek się przyzwyczaja do takich nowych warunków i stwierdza, że da się żyć, że nie dzieje się żadna tragedia.

Ślązacy pisali, jak im dobrze w okupowanej Francji. Przysyłali do domu zdjęcia z wieżą Eiffla w tle, pili francuskie wino, spędzali wolny czas w towarzystwie Francuzek. Służyli w garnizonach na budowanym wówczas Wale Atlantyckim. Wpadłem na ślad Ślązaka, który całą wojnę spędził na greckich Cykladach. W spokoju, jakby był na urlopie. Zachował się nawet jego zeszyt, w którym malował pejzaże.

Gdy w 1941 roku Hitler najechał na ZSRR, ludzi z 3. kategorią volkslisty nie od razu wysyłano na front wschodni. Obawiano się, że będą dezerterować. Wszystko zmienił Stalingrad.

Starzy Ślązacy, którzy w mundurze Wehrmachtu przeszli przez front wschodni, opowiadali, że dzień powołania do wojska był najgorszym w ich życiu

- Bo w pewnym momencie okazało się, że pobór oznacza pewną śmierć. Najczęściej ginęli świeży rekruci, czasami po ledwie dwóch miesiącach służby. Ludzie widzieli, jak sąsiedzi wyjeżdżali na front i wkrótce potem do ich rodzin zachodził szef lokalnych struktur NSDAP. To on doręczał zawiadomienia o śmierci ojców i mężów. Krążył po okolicy jak anioł śmierci.

Ludzie nie bali się tego, że ktoś ich rozliczy ze służby dla Niemców, bali się nagłej śmierci. Niemiecki żołnierz też się bał, ale w głębi Rzeszy ludzie wierzyli w sens wojny, w Hitlera, w to, że Niemcy uratuje jakaś Wunderwaffe. Na Śląsku, poza nielicznymi wyjątkami, takiej wiary nikt nie podzielał. Ślązacy panicznie bali się natomiast Rosjan.

Byli też w Waffen SS?

- Oczywiście, choć mamy w tej sprawie niewiele dokumentów. Na początku przyjmowano tylko ochotników, zwykle członków Hitlerjugend, którzy przeszli badania rasowe. Ale od 1943 roku SS zaczęło podbierać Wehrmachtowi rekrutów. Kryteria rasowe przestały grać większą rolę. Rekruci nie zdawali sobie na początku nawet sprawy, do jakiej jednostki idą. Nie wiemy jednak dokładnie, jak i gdzie walczyli.

Nazistowscy dygnitarze podkreślali, że żołnierze ze Śląska są odważni i bitni

- Widać to także w raportach dowództwa. Pisano w nich, że Ślązacy to po prostu dobrzy żołnierze, i wzywano oficerów, by otoczyli ich opieką i nie dopuszczali do ich dyskryminacji. Nie było też większych problemów dyscyplinarnych, w przeciwieństwie do służących w Wehrmachcie Alzatczyków. Aż 5 tys. Ślązaków odznaczonych Krzyżem Żelaznym miało 3. kategorię volkslisty, czyli przed wojną miało polskie obywatelstwo. Kilkunastu dostało Krzyż Rycerski - najwyższe niemieckie odznaczenie wojskowe.

Trzeba jednak pamiętać, jak wygląda życie na froncie. Czy żołnierz budzi się z myślą o polityce? Budzi się z myślą o tym, jak przeżyć do następnego dnia. I ufa swoim kolegom, niezależnie od tego, z jakiej części Niemiec pochodzą i jaki mają stosunek do Hitlera. Poza tym np. ludzie ze Śląska byli przyzwyczajeni do wysiłku. Do wojska przyszli prosto z hut czy kopalni, gdzie pracowali fizycznie w ciężkich warunkach. Dobry materiał" do morderczej służby w piechocie.

Ale nie było śląskiej ani pomorskiej dywizji.

- Był zakaz tworzenia jednostek tego typu. Liczba ludzi z 3. kategorią volkslisty nie mogła początkowo przekroczyć 5 proc. na poziomie kompanii. Ślązakom i Kaszubom Niemcy po prostu nie ufali. To byli bitni żołnierze, ale niepewni, co potwierdziło się, gdy zaczęli przechodzić do Andersa. Nie mogli też awansować na podoficerów, o stopniach oficerskich nie wspominając. A bez oficerów i podoficerów nie da się stworzyć jednostki wojskowej.

Skala tej nieufności jest olbrzymia. Ślązakom nie wolno było służyć w lotnictwie, jednostkach pancernych, marynarce, zwiadzie, ochronie wybrzeża...

- Na to nakładała się jeszcze nieznajomość języka. Nie można być członkiem załogi samolotu, nie znając niemieckiego. Niemcy skarżyli się, że to marnotrawstwo ludzi, bo Ślązacy, którzy w hutach i kopalniach obcowali na co dzień ze skomplikowanymi maszynami, byli wymarzonymi kandydatami na czołgistów czy lotników. Ale w 1944 roku nie było czasu, by uczyć ich języka. Uczono ich wtedy tylko podstawowych zwrotów i komend oraz słów przysięgi. Dochodziło też do sytuacji, że w ostateczności Niemcy dopuszczali do mówienia po polsku.

Ilu Polaków poległo w niemieckich mundurach?

- Tu także nie ma dokładnych danych. Jest jasne, że największe straty przypadają na front wschodni, ale nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ilu Ślązaków czy Kaszubów tam walczyło, nie mówiąc o tym, że nie znamy liczby ofiar ani wziętych do niewoli. Zakładając jednak, że zginął co drugi żołnierz Wehrmachtu, można szacować, że mogło ich polec lub zaginąć na froncie nawet do 250 tys.

Niektórym udało się przejść do armii Andersa.

- Tu znamy dokładną liczbę - 89 tys. Część zdezerterowała, część wyłowiono z obozów jenieckich. Jeszcze w 1941 roku, gdy Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich walczyła w Afryce, opracowano specjalny system zabierania Polaków z obozów. Zajmowali się tym oficerowie, którzy prześwietlali ankiety Czerwonego Krzyża dla jeńców. Tych o polskim pochodzeniu zabierano do osobnych obozów i proponowano służbę. Polacy nie zgłaszali się sami, bo bali się samosądów.

Czy Ślązacy przechodzili do walczącej u boku ZSRR Armii Berlinga?

- Tu dezercji było mało. Sowieci często zabijali jeńców, a tych, którym udało się przeżyć, traktowali jako kolaborantów. Tak sprawę widział też Stalin, który początkowo nie chciał się zgodzić na przechodzenie jeńców do wojska polskiego. Mimo to wiemy o 3 tys. żołnierzy wziętych do niewoli na froncie wschodnim, których wcielono głównie do 3. Dywizji Piechoty im. Romualda Traugutta. Walczyli m.in. na Wale Pomorskim.

Ci, którzy po wojnie wrócili do Polski, musieli przejść przez procedurę rehabilitacyjną. Zwykle nie mieli większych problemów. Wszak chodziło o chłopów, robotników, górników, ludzi, którzy nie angażowali się politycznie i nie sprawiali komunistycznej władzy problemów.

Historycy traktowali temat Polaków w Wehrmachcie przez lata jak tabu. Dlaczego?

- Dużą rolę grała tu komunistyczna ideologia i wykładnia historii, z której wynikało, że Polacy byli wyłącznie ofiarami Wehrmachtu. Kombatanci spisywali wspomnienia z partyzantki czy z walk u Andersa, przyznając przy okazji, że wcześniej byli w Wehrmachcie. Ale historycy dopiero w latach 80. zaczęli pisać o tym poważne artykuły. Paradoksalnie sprawie pomogła afera z dziadkiem z Wehrmachtu" sprzed pięciu lat. Temat stał się medialny, przestał być tabu.

Inna rzecz, że ludzie służby w Wehrmachcie się wstydzili. Mariusz Malinowski nakręcił o losach wcielonych do niemieckiej armii Ślązaków film. Byłem na pokazach w kilku śląskich miejscowościach. Po projekcji Dzieci Wehrmachtu" weteranom, którzy wystąpili przed kamerą, wręczano kwiaty, przemawiali lokalni politycy. A na ich twarzach widać było autentyczne zażenowanie. Bo czego im gratulowano? Służby w Wehrmachcie? Dla nich to był potworny dramat, spotęgowany jeszcze tym, że po wojnie wielu dowiedziało się o ogromie zbrodni, jakich dopuścili się Niemcy, nie tylko gestapo czy SS, ale także ich armia. Gdy brano ich do Wehrmachtu, wiedzieli może o obozach koncentracyjnych, ale nikt nie sądził, że ludobójstwa dopuszcza się wojsko. Na początku lat 40. Wehrmacht cieszył się nieskalaną reputacją.

Alojzy Lysko, jeden z bohaterów filmu Malinowskiego, całe życie szukał swojego ojca, który w niemieckim mundurze poległ na Ukrainie. Po latach znalazł jego grób. Ilu takich ludzi jeszcze żyje?

- Możemy ocenić, że 2-3 mln ludzi w Polsce ma przodka, który był w Wehrmachcie. Ilu wie o tym, co się z nim stało? Pewno niewielu. Ciągle do mnie przychodzą studenci i pytają, jak ustalić, co się działo z wujkiem, z dziadkiem. Ich rodzice o tym milczeli, wystarczało im hasło, że dziadek zginął na wojnie. Trzeciemu powojennemu pokoleniu to już nie wystarcza.

http://wyborcza.pl/1,75480,8501287,Co_czwarty_Slazak_i_Kaszub.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie