Skocz do zawartości

Byłem gorszy od zwierzęcia. Byłem żołnierzem AK


AKMS

Rekomendowane odpowiedzi

Przyznam szczerze, że sam nie wiem co o tym sądzić...

Ze wspomnień mojego ojca, który był żołnierzem AK, wiem że wojna/okupacja była bardzo okrutna i że życie ludzkie się nie liczyło. Niestety mój ojciec najpierw nic, a później bardzo niewiele o tamtych czasach wspominał. Nie zapisał się też nigdy do ZBOWiD-u, bo uważał że za to co robił nie chce pieniędzy od czerwonych" [taki już naiwny był]. Dopiero pod sam koniec życia miał, dość luźne zresztą [i bardziej towarzyskie] kontakty z Kołem byłych żołnierzy AK przy krakowskim KIK-u.

A po co to ja wszystko piszę?

Ano dla tego, że raz wspominał o jakiejś akcji likwidacji, podobno zresztą bardzo groźnego agenta Gestapo, który mieszkał na krakowskim Kazimierzu. Opowiadał, że zgłosił się do osłony zamachu, a nie do samej likwidacji agenta [cudem przeżył, bo sprawy się skomplikowały, ale to inna historia], bo jak twierdził; co innego strzelać do wroga w akcji, a co innego tak z zimną krwią przyłożyć komuś lufę do skroni i patrząc w oczy pociągnąć za spust...

A wyrok wykonał jakiś policjant granatowy, który oczywiście był zarazem w AK. No cóż, tacy ludzie też byli potrzebni...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Każda wojna jest brudna . Przyzwyczailiśmy się do opisów pięknych heroicznych czynów , do braterstwa i honoru, do lajtowego obrazu wojny niczym z ,, Czterech pancernych ''. Tylko czasem gdy oglądamy jakiś dokumentalny film , wzdrygamy się na widok ;ludzkich flaków , urwanych kończyn, czy spalonych ciał . Tak właśnie wygląda wojna , tak wyglądają mordujący się bez pardonu ludzie .Takie obrazy chyba lepiej przemawiają do wyobraźni niż ubrane w patos heroiczne słowa .Przeczytam tą książkę .Pozdro...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
I tutaj gen. Rylski - szef ŚZŻAK ma zgryz - tak się ostro podpisywał pod protestem intelektualistów" niechcących by w Warszawie powstał pomnik ofiar Rzezi Wołyńskiej, w formie dzieci obwiązanych drutem kolczastym ( protestowi temu patronowała GW ), a tutaj w jej sensacyjnym" artykule obnażano prawdę o zbrodniarzach" z AK, oczywiście akcentując ich wyczyny w stosunku do Ukraińców ! I co panie generale, warto było ?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przemoc chwalebna
...

Piotr Lipiński 2010-10-31, ostatnia aktualizacja 2010-10-26 14:30:02.0

Strzelałem do ludzi jak do tarczy na ćwiczeniach. Lubiłem patrzeć na przerażone twarze przed likwidacją, lubiłem patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy". Rozmowa z prof. Dariuszem Stolą o książce Stefana Dąmbskiego Egzekutor"
Kim jest bohater książki Egzekutor" - żołnierzem czy mordercą?

- Żołnierzem, bo zabija na rozkaz, bierze udział w wojnie.

Tytułowy egzekutor to Stefan Dąmbski, który w wieku 16 lat wykonał pierwszy wyrok śmierci w imieniu Armii Krajowej. Po latach na emigracji spisał swoje wstrząsające wspomnienia - teraz wydała je Karta.

Do wykonywania wyroków śmierci zgłosił się na ochotnika. Był odważny i sprawny, działał precyzyjnie, na zimno. Z czasem znalazł w tym przyjemność. O tym właśnie pisze - jak z młodzieńca z dobrej ziemiańskiej rodziny, po szkole we Lwowie, staje się bezwzględnym zabójcą. Zabija niemieckich wojskowych, polskich donosicieli, urzędników okupacyjnych. Potem z jego ręki giną ukraińscy cywile, działacze PPR i milicjanci, a także przypadkowe ofiary, w tym kobiety i dzieci. W końcu w ten sam sposób - strzałem z pistoletu - odebrał życie samemu sobie. W 1993 r. popełnił samobójstwo, może z powodu nieuleczalnej choroby, a może przez ciążące mu wojenne przeżycia.

W pewnym okresie byłem dumą całego oddziału. Ponieważ nie robiło mi różnicy, czy ja żyję, nie dbałem zupełnie o to, czy żyją inni". Stał się bohaterem swojego pokolenia?

- Wśród rówieśników otaczał go mir, bo był pistoletem", jak wówczas mówiono. Był pewny, szybki, twardy, nie bał się ryzyka. Nie rozpisuje się o swej odwadze, ale przecież wielekroć ryzykował życie. A do tego młody i przystojny, jak widać ze zdjęć. Dziś by się nadawał na bohatera kina akcji - kultura popularna przecież lubuje się w takich postaciach. Ale po wojnie znalazł się na marginesie. Żył na wygnaniu, z Polski musiał uciekać przed komunistami, za granicą był raczej osamotniony. To nie był ktoś, kto by co miesiąc szedł na spotkanie kombatantów. Przeciwnie, mam wrażenie, że jego wspomnienia powstały jako protest przeciw kombatanctwu, które pokazuje uładzony obraz wojny.

O egzekutorach prawie nic nie wiemy. Kojarzę tajemniczą grupę Andrzeja Sudeczki, która działając na marginesie konspiracji, wykonywała wyroki w imieniu AK, a jej dowódca ponoć przez pewien czas mieszkał w grobowcu na Powązkach.

- Opowieść Stefana Dąmbskiego to wyjątek nie tylko w Polsce. Napisałem do paru kolegów historyków z Europy Zachodniej, czy zetknęli się ze wspomnieniami wykonawców podziemnych wyroków. Nie. Mamy liczne wspomnienia ludzi z ruchu oporu, którzy zabijali przeciwników, ale wspomnienia zawodowego niejako egzekutora są wyjątkowe. W Holandii powstał dokument telewizyjny o członku podziemnego trybunału, ale to co innego. On pociągał" za długopis, a nie za spust.

Pamiętnik Dąmbskiego należy do ważnego nurtu europejskich rozliczeń z II wojną światową próbujących zrozumieć mroczny problem zła, które wtedy ujawniło się z taką mocą. Tadeusz Borowski i Primo Levi pisali tak o Auschwitz, Hanna Arendt pokazywała zło radykalne i banalne, Zygmunt Bauman dowodzi, że przemysłowe ludobójstwo było wytworem naszej cywilizacji. Książka Dąmbskiego to jakby raport z eksperymentu, podczas którego testowano ludzką naturę: do czego w warunkach wojny zdolny jest człowiek, młody, patriotycznie wychowany Europejczyk z dobrej rodziny. Tyle że wynik eksperymentu przedstawia sam obiekt badania - ten eksperyment odbył się na nim.

Może wspomnień egzekutorów jest tak mało, bo po wojnie wypadało się chwalić, że zabijało się wrogów podczas walki, a wykonywanie wyroków śmierci to nie jest walka. To zabijanie człowieka, który w tym momencie jest z reguły bezbronny.

- Jak pan ładnie powiedział: Wypadało się chwalić". W naszej tradycji jest tak zwana chwalebna przemoc", która jest powodem do dumy. Na przykład walka w mundurach, twarzą w twarz na wojnie albo w pojedynku. Albo nawet mecz bokserski, który ma pewne reguły. Ale są też inne rodzaje przemocy: zabijanie dzieci, zbrodnie wojenne albo funkcja kata. Pojęcie chwalebnej przemocy" i moralna wrażliwość człowieka zmieniały się w toku dziejów.

Funkcji kata nigdy nie zaliczyliśmy do chwalebnej przemocy". Jego rola okryta była tabu. Bo zabijanie jest ciężkim grzechem, a zarazem kara śmierci jest, a przynajmniej do niedawna była uważana za nieuniknioną, niezbędną dla istnienia państwa i wymiaru sprawiedliwości. Kaptur skrywał twarz kata, mimo że nikt nie wątpił, że ktoś taki jest potrzebny. Państwo bez kata, bez kary śmierci to coś nowego, piękny eksperyment ostatnich lat - jeszcze nie wiemy, czy się powiedzie.

Stefan Dąmbski był katem szczególnym: czasów wojny.

- Tak, był żołnierzem i katem, zgodnie ze słownikową definicją kata: Wykonawca wyroków śmierci". Dlatego nie jest typowym żołnierzem podziemia. Nie jest też zwykłym katem czasów pokoju - w normalnych warunkach z pewnością by nim nie został. W XX wieku kat to wykonawca decyzji sądu - urzędnik państwowy, który co jakiś czas jedzie w delegację", oliwi mechanizm zapadni pod szubienicą i pociąga za dźwignię, jak to pokazał Kieślowski w Krótkim filmie o zabijaniu". Dąmbski wykonuje wyrok tajnego sądu specjalnego (początkowo nazywano takie sądami kapturowymi) albo po prostu rozkaz dowódcy. Zabija strzałem z bliska, często staje dosłownie twarzą w twarz ze skazanym. Jeśli zostanie przy tym schwytany, grozi mu niechybna śmierć - dla okupanta, a po wojnie dla władz komunistycznych jest groźnym bandytą, przestępcą politycznym najgorszego rodzaju. Cały czas musi się ukrywać, unikać rozpoznania. Oprócz Niemców, komunistów i podziemia ukraińskiego ma śmiertelnych wrogów z pewnością także wśród rodzin swych ofiar.

Jedną rzecz chcę mocno podkreślić. Ci, którzy wywołali II wojnę światową, winni są nie tylko zbrodni, które sami dokonali. Obciąża ich też pośrednia odpowiedzialność za zło, które w reakcji na nie uczynili inni. Najeźdźcy nie tylko zamordowali w Polsce miliony ludzi, zniszczyli nasze miasta, podpalili kościoły i biblioteki. Wywołując wojnę i prowadząc ją w barbarzyński sposób, sprawili, że wielu dobrych, spokojnych ludzi - którzy bez wojny oraliby ziemię, wychowywali dzieci, pracowali w swoim warsztacie czy biurze - zabijało bliźnich.

Dąmbski zrozumiał dwuznaczność swej wojennej służby. Nie wtedy, ale później. Początkowo ucieka przed pytaniem o głębszy sens tego, co robi. Z wyraźną znajomością rzeczy i satysfakcją daje nam techniczne opisy pistoletów, tłumaczy, który z nich lepiej nadaje się do wykonywania wyroków. Tak kierowca rajdowy będzie opowiadał o swoim samochodzie, stolarz o narzędziach, informatyk o programie. Jest to radość z technicznej perfekcji, która chroni przed zagłębianiem się w sens tego, co się robi. To charakterystyczne dla współczesnej cywilizacji, że dużo lepiej wiemy, jak coś robić, niż jaki jest sens tego, co robimy.

Pierwsza osoba, którą Dąmbski zabił, to kolega - okazał się donosicielem gestapo.

- Wówczas przekroczył pewną granicę.

Mam doświadczenie szkolenia strzeleckiego w wojsku, jeszcze w PRL-u. Zaczynaliśmy od celowania do okrągłej tarczy, czegoś abstrakcyjnego. Potem ta tarcza zmieniła kształt, tylko z bliska można było rozpoznać, że to był kształt hełmu i barków przyczajonego żołnierza. Dopiero później pojawiła się przed nami tarcza w kształcie ludzkiej sylwetki. W ten sposób stopniowo oswajano nas ze strzelaniem do człowieka.

Dąmbski przeskoczył te etapy. Zastrzelił z bliska człowieka, którego znał.

Pisze, że wojna była też dla niego przygodą. Nie przeczę, że mnie i takim jak ja życie dywersyjne było bardzo na rękę. Nie musiałem chodzić do szkoły, której w młodych latach nie lubiłem, nie musiałem pracować fizycznie, nie miałem również żadnych zobowiązań rodzinnych i nie musiałem się martwić o to, co jutro włożę do garnka. Nie znosiłem monotonnego życia, a urozmaiceń i emocji różnego rodzaju miałem w dywersji wiele".

- Nie bez przyczyny podczas wojny modne były oficerki, nawet wśród tych, którzy nie należeli do żadnego podziemia. To był taki szyk, ja tu jestem konspiratorem i prawdziwym mężczyzną". No i wszędzie chyba są ludzie, którzy wybierają wojsko, bo armia cię wykarmi, da ci żołd, zdejmie z ciebie różne cywilne kłopoty. Kto w końcu ma iść do wojska - miłośnicy filozofii egzystencjalnej?

Im więcej jednak wiemy o Armii Krajowej, tym jestem bardziej pełen podziwu, jak ta gigantyczna, ochotnicza organizacja potrafiła zachować dyscyplinę i etos.

Spisywał swoje wspomnienia kilkanaście lat - niecałe dwieście stron maszynopisu. Pierwsze zdanie: daję sobie sprawę, że te wspomnienia prawdopodobnie nigdy nie ukażą się na półkach księgarskich". Spowiadał się więc przed samym sobą?

- Pisał dla innych. Dąmbski uważał raczej, że jego opinie są tak niepopularne, że nikt nie zdecyduje się na ich publikację. W tej książce jest kilka takich scen, w których autor być może wyolbrzymia swoje winy. Opisuje, jak zabijają niewinną dziewczynę tylko dlatego, że mogłaby ich rozpoznać. Albo w dziwny sposób tłumaczy, że zabił pewnego Niemca, żeby ten nie przyniósł nam wstydu opowiadaniem, że Polacy go obrabowali. Nie chroni się za bardziej wyszukanymi uzasadnieniami, choć może i takie były. Jest w tym bezwzględny wobec samego siebie.

Dąmbski pisze przeciwko legendzie wojny, którą stara piosenka czule nazywa wojenką", przeciw skrywaniu tego, co na wojnie nieuniknione, lecz straszne. Chce nam przypomnieć prostą rzecz: wojna jest potworna. To nie tylko ta chwalebna przemoc, to też okrucieństwo naszych żołnierzy, o którym nie mamy ochoty pamiętać.

Mówi nam, że patriotyzm prowadzi do zbrodni?

- Że może ją ułatwić. Dąmbski rozważał swe wojenne doświadczenia, chciał zrozumieć, co sprawiło, że został zabójcą. I wskazuje m.in. patriotyczne wychowanie: miłość ojczyzny, którą zaszczepiono mu w domu, szkole, kościele. Oczywiście, patriotyzm jest pięknym i godnym szacunku uczuciem. Jednak każde, nawet najpiękniejsze uczucie może stać się niebezpieczne. Ktoś z miłości do kobiety bije do krwi swego konkurenta, ktoś z miłości do dziecka daje łapówkę, żeby dostało się do szkoły. Stefan Dąmbski mówi nam: patriotyczne wychowanie ułatwiło moją przemianę w zabójcę.

W filmie Szeregowiec Ryan" jest scena, w której amerykański żołnierz zabija poddającego się Niemca. Zastanawiam się, czy taka scena mogłaby pojawić się w polskim filmie.

- Nie znam za dobrze naszej kinematografii, ale pamiętam scenę, w której leśny oddział zabija niewinnego cywila, włóczęgę niespełna rozumu, bo bierze go za niemieckiego szpiega. Zgodzę się jednak, że przedstawienie sceny o zabiciu niemieckiego jeńca rzeczywiście byłoby trudne, choć przypadki takich zabójstw na pewno się zdarzały. Trudne także dlatego, że II wojna światowa w Europie Zachodniej i Wschodniej to dwie bardzo różne historie. Na Wschodzie oddziały niemieckie dokonywały zbrodni wojennych już od jesieni 1939 r. W okupowanej Polsce Niemcy rozstrzeliwali jeńców, cywilów, psychicznie i nieuleczalnie chorych. Jakościowego skoku w brutalizacji wojny dokonali po ataku na ZSRR latem 1941 r. - w ciągu kilku następnych miesięcy wymordowali kilkaset tysięcy Żydów i zagłodzili na śmierć dwa miliony radzieckich jeńców wojennych, łamali wszystkie prawa ludzkie i boskie. To były tak straszne zbrodnie, że wzdragamy się przed porównywaniem do nich naszych wojennych działań.

Ponadto myśmy tę wojnę przegrali. Armia radziecka uwolniła Polskę spod niemieckiej okupacji, ale nie przyniosła jej wolności. Straty i zniszczenia wojenne były gigantyczne. Co pozostaje temu, kto przegrywa? Przekonanie, że walczyliśmy w słusznej sprawie, i przekonanie o własnej niewinności.

Spełniły się moje marzenia: byłem człowiekiem bez skrupułów... Byłem gorszy od najpodlejszego zwierzęcia. Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. A jednak byłem typowym żołnierzem AK. Byłem bohaterem, na którego piersi po wojnie spoczął Krzyż Walecznych (...)". Czy ta książka może zaszkodzić wizerunkowi AK?

- Ja po lekturze byłem zaskoczony in plus - historia Dąmbskiego, który wbrew temu, co pan zacytował, nie był typowym żołnierzem, ale egzekutorem, potwierdza olbrzymie zdyscyplinowanie podziemnego wojska. Zdecydowana większość popełnionych przez niego zabójstw była wykonywaniem rozkazu, zapewne z wyroku podziemnego sądu. Samowola była wyjątkowa. A przecież mogło być jej znacznie więcej. Skoro już ktoś przekroczył granicę zabójstwa, to mógłby po broń sięgać częściej, choćby podczas kłótni przy wódce. Jeżeli inni podziemni egzekutorzy byli równie surowej dyscypliny, to z AK możemy być dumni.

Ukraińcy mogą przyjąć tę książkę jako potwierdzenie tezy, że Polacy to zbrodniarze. Dąmbski opisuje jednego ze swych kolegów: Gdy tylko zobaczył Ukraińców, oczy wychodziły mu na wierzch, z otwartych ust zaczynała kapać ślina i robił wrażenie człowieka, który dostał obłędu, (...) rzucał się na skamieniałych ze strachu Ukraińców i krajał ich na kawałki".

- Walki polsko-ukraińskie podczas II wojny światowej to wojna domowa i wojna chłopska, a te są szczególnie brutalne. Wojny między państwami rządzą się pewnymi prawami, choćby tym, jak traktuje się jeńców. Tymczasem takie wojny, z jakimi mieliśmy do czynienia np. w Jugosławii czy na Kaukazie, są niezwykle okrutne, zabija się sąsiadów, ludzi, których się zna, narzędziami są nie tylko karabiny, ale też siekiery i widły. Dlatego nie jestem zaskoczony brutalizmem tych opisów. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, ale dla porządku trzeba zaznaczyć, że najpierw była planowana, ludobójcza akcja antypolska" UPA, która miała spowodować ucieczkę Polaków ze spornych terenów mieszanych etnicznie. To w odpowiedzi na nią Polacy zareagowali mordowaniem cywilów i paleniem wsi.

Społeczeństwa do trudnych prawd dojrzewają stopniowo. Nam bardzo pomogła seria dyskusji o stosunkach polsko-żydowskich, o reakcjach Polaków na zagładę Żydów. Przyjęliśmy do wiadomości, że pośród nas byli też tacy, którzy popełniali zbrodnie. Mam nadzieję, że podobną ewolucję zobaczymy na Ukrainie.

Kiedyś w Polsce książka taka jak Dąmbskiego też nie mogłaby się ukazać.

- W PRL-u nie mogłaby, bo przecież on mordował milicjantów. A na emigracji żadne stowarzyszenie londyńskie ani Giedroyc by tego nie wydali, żeby nie dawać czerwonemu argumentu przeciw AK. Dzisiaj nie tylko możemy pisać o trudnych sprawach, ale wręcz musimy - musimy uważać, żeby nie wciskać młodym ludziom uładzonej wersji historii. Przyjmą ją z taką samą nieufnością jak reklamę kremu do upiększania.

Historia zmienia się więc w miarę tego, jak zaczynamy ją inaczej rozumieć?

- Dlaczego dziś jesteśmy gotowi do dyskusji nad losem Stefana Dąmbskiego i słowami, które kieruje do nas zza grobu? Bo czujemy się bezpieczni. Obawiam się, że gdyby groziła nam wojna, zaczęlibyśmy na nowo wychwalać ludzi od chwalebnej przemocy" i szykować młodych do walki, a to znaczy: padnij, powstań i strzelaj bez zastanowienia.


http://wyborcza.pl/1,75480,8570820,Przemoc_chwalebna.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 months later...
  • 2 months later...
Niestety en 1973". Ten link , który podajesz już jest zablokowany.
Książka Stefana Dąmbskiego Egzekutor" wywołała burzę zanim pojawiła się w sprzedaży. Światowy Związek Żołnierzy AK zaprotestował przeciw upowszechnianiu patologicznych wspomnień" zamiast prawdy. Autorowi wytknięto kłamstwa i przeinaczenia. Książka stała się pretekstem do rozprawy z Ak-owską tradycją patriotyczną. GW i parę jej podobnych środowisk , odebrało druk tych wspomnień " z radością. I dokonało na wstępie - obróbki tekstu ( Katarzyna Wężyk + Maria Krawczyk. TVN24).
Autor popełnił samobójstwo w wieku 68 lat nie z powodu wspomnień, ale by skrócić agonię ( rak ). Opowieść ta jest mętna - artystycznie i etycznie. Autor miał wyrzuty sumienia co dobrze o nim świadczy. Ja nie zabiłem żadnego człowieka – nawet wroga – a także je mam.
Dąmbski zbytnio się „rozfabularyzował” w niektórych miejscach – jak np. pomysł na gwóźdź w głowie Ukraińca. ( Akurat miał gwoździe , akurat Ukrainiec mocno spał i akurat był bez hełmu). Ale nie czepiajmy się – to nie dokument – a mając 68 lat , nieuleczalną chorobę w śmiertelnym stadium i na progu samobójstwa – można sobie konfabulować.
Udowodniono autorowi cały zestaw kłamstw – jakich użył w swoim dziele. Część zdarzeń jest prawdziwa i b. duża część zupełnie zmyślona – co udowodniono ( Mieczysław Skotnicki prezes ŚŹZAK w Tyczynie, zupełnie zmyślona Jadzia Pierożanka, kiks sentymentalny, wyciskacz łez - itd.itp.etc) .
Dąmbski zaczął pisać te poprawne politycznie fałsze historii na użytek potencjalnych sponsorów. Był wychowany w Miami na paszkwilach TV doby wojny wietnamskiej. Wiedział jakie dzieło może przynieść sukces – bo znał powodzenie dzieła Lewinkopfa. ( The Painted Bird). Nie dotyka usłużnie tematów związanych z UB. Fałszuje własną biografię lepiej niż ten pierwszy. Sam się obwołuje katem i wiesza na sobie wszelkich możliwych skazańców. Chwyt z gwoździem – jest kalką Jaheli żony Habera – zabójczyni Sisary z Kanaan. Chwytliwy. Można czytać i wydawać takie misz-masze . Dlaczego nie. Dlaczego jednak wyrzuca się z obiegu Sienkiewicza, Rymkiewicza, Łysiaka, Wachowicz (Barbarę). Zwolennicy „postępu” nie chcą drukować „oprócz” tylko „zamiast” – jako jedyną prawdę takie wątpliwe moralnie i pokrętne konfabulacje.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months later...
Egzekucja w Hyżnem

Stefan Dąmbski przyznał się do wielu egzekucji, dokonanych
na zlecenie przełożonych z AK. Ta robota” sprawiała mu przyjemność.

Jeszcze w 40 lat po wojnie ludzie w Hyżnem bali się mówić o tamtym wydarzeniu. I przez 40 lat nikomu specjalnie nie zależało, by kulisy tego wydarzenia wyjaśnić. Nawet władzy ludowej, a przecież to czterech jej funkcjonariuszy zginęło tej grudniowej nocy 1944 roku. Nikomu nie zależało, aż do 1980 roku.

- Do posterunku milicji w Hyżnem przyjechał pułkownik Wojska Polskiego Gusarczuk, imienia już nie pamiętam – opowiada Józef Przyboś, dziś prywatny detektyw, wówczas najmłodszy funkcjonariusz hyżneńskiego posterunku. – Oświadczył, że dopiero teraz dowiedział się, że jego ojciec zginął w Hyżnem w czterdziestym czwartym, prosił mnie o odnalezienia miejsca pochówku, bo chciał ojcu urządzić godziwy pogrzeb. Prosił mnie, może dlatego, że byłem najmłodszy. Dałem mu słowo, że zrobię, co się da, by wyjaśnić tę zbrodnię.

Dziś przyznaje, że wówczas nie dawał sobie szans na sukces. Po latach sprawca tamtej zbrodni przyznał się do winy. Zza grobu.

Lista do odstrzału

Na dwa tygodnie przed bożonarodzeniowymi świętami 1944 roku, tuż przed północą, do posterunku milicji w Hyżnem weszło dwóch partyzantów AK. Zadanie: zlikwidować czterech milicjantów, odnaleźć i zniszczyć sporządzoną tu listę 90 nazwisk ludzi z konspiracji. I zrobić to natychmiast, zanim lista trafi do komendantury rzeszowskiej.

Akcja wydawała się samobójczym szaleństwem dla dwóch akowców, bo posterunek obsadzony był 17 milicjantami. Dopiero później okazało się, że część z nich gotowa jest przejść na stronę AK, niektórzy już od dawna współpracowali z niepodległościowym podziemiem. Dwójkę zamachowców miał wprowadzić do środka jeden z milicjantów.

Wszystko odbyło się błyskawicznie: dowódca posterunku, porucznik, tylko przez chwilę stawiał opór, trójkę pozostałych "do ostrzału” pochwycili pozostali milicjanci. Odnaleziona lista i pozostałe dokumenty spłonęły na środku pokoju w pomieszczeniach posterunku. Całą czwórkę wyprowadzono z budynku i słuch po nich zaginął. Po dwójce zamachowców też. Po części załogi hyżneńskiego posterunku też, bo poszli do lasu”, do oddziału AK. Może ze wstydu i w obawie przed kompromitacją, władza ludowa i wówczas, i później nie chciała wyjaśnienia tamtego wydarzenia.
Szukanie sprawców

Zobowiązanie Przybosia tylko z pozoru wydawało się łatwe do realizacji. Pochodził z tego terenu, znał tu wszystkich, zresztą wszyscy wszystkich tu znali od pokoleń. W takim środowisku żadna tajemnica nie utrzyma się długo, ktoś coś musiał wiedzieć, a jednak na temat tamtego wydarzenia nikt niczego nie chciał mówić. Nawet 40 lat po fakcie.

- W ciągu pięciu lat przeprowadziłem setki rozmów, zawsze poufnych, bez świadków – opowiada. - I nic. Przełom nastąpił w 1985 roku, kiedy jeden z moich znajomych, z którym rozmawiałem wiele razy, zasugerował, że coś wie. I dodał, że za ceną swojego życia musi jeszcze milczeć. W końcu zgodził się mówić, ale zobowiązał mnie, że cokolwiek ujawnię, zrobię to po jego śmierci. I to bez podawania jego nazwiska.

Podał kilkanaście nazwisk ludzi, którzy działali w akowskiej partyzantce, a w latach 80. mieszkali w Hyżnem i okolicach, Przyboś doskonale ich znał. Informator wiedział, o kim mówi, w 1944 roku był jednym z hyżneńskich milicjantów, choć tamtej nocy na posterunku go nie było.

Przyboś przeanalizował każdego z wymienionych, doszedł do wniosku, że żadnego nie byłoby stać na tak brawurowy atak. Przenosili meldunki, dostarczali zaopatrzenie, stali na czujce, ale nie byliby w stanie zaatakować licznego i uzbrojonego posterunku milicji. Z wyjątkiem Stefana Dąbskiego ps. "Żbik I”.

– Wśród wymienionych przez informatora nazwisk było jeszcze dwóch akowców, którzy mogli brać udział w tamtym wydarzeniu, a którzy mieszkali w Hyżnem. Może to ich się obawiał. Bo po Dąmbskim ślad zaginął. Mógł wyjechać na Zachód, mógł żyć w Polsce pod zmienionym nazwiskiem. Tak mi się wydawało w 1985 roku.
Szukanie ofiar

Obiecał pułkownikowi Gusarczukowi, z obietnicy chciał się wywiązać. Na podstawie strzępów informacji kopał w określonych miejscach, w poszukiwaniu szczątków zabitych. Bez rezultatu.

W końcu ziemia odsłoniła tajemnicę: w Hyżnem właściciel terenu postanowił postawić cegielnię, z dołu pod fundamenty zaczął wydobywać ludzkie kości. Dużo ludzkich kości. Nie wiadomo czyich, bo grzebano tu i zastrzelonych przez hitlerowców Żydów, i potem zastrzelonych przez partyzantów hitlerowców, więc może i czwórka milicjantów tu spoczęła. Wszystkie szczątki trafiły na cmentarz w Hyżnem.

- Właściciel powiedział, że w jednym z grobów były szczątki aż czterech osób – opowiada Przyboś. – Może właśnie tych czterech milicjantów?
Ludzie zawsze coś wiedzą

Ze strzępów informacji wywnioskował, że pojmanych milicjantów wieziono furmanką, należącą do jednego z hyżneńskich gospodarzy. W latach 80. Przyboś, już jako komendant miejscowego posterunku, zatrzymał na drodze pijanego rowerzystę, syna właściciela owej furmanki.

- Powiedziałem, że nic mu nie zrobię, ale niech leci do matki i zapyta, jak było z tymi milicjantami. Matki, bo ojciec już nie żył – opowiada Przyboś. – Ponad godzinę go nie było. Wrócił. Mówił, że matka się spłakała. Opowiadała, że ciemno było, niewiele widziała i tylko jeden z tych milicjantów, osiemnastoletni Paściak, bardzo prosił, żeby go puścić. Ale nie wie, kto tych milicjantów do nich przyprowadził.
Sprawca się ujawnia

W latach 80. już niewiele więcej dało się ustalić. Przyboś zamknął sobie to prywatne śledztwo. Wydedukował, że atakiem na posterunek dowodził Stefan Dąmbski, że szczątki milicjantów spoczęły, razem z innymi, na hyżneńskim cmentarzu. Potwierdzenie jego przypuszczeń przyszło po 25 latach, od kiedy płk. Gusarczuk prosił go o wyjaśnienie losów ojca.

W 2005 roku wydawnictwo Karta opublikowało wspomnienia okupacyjne Stefana Dąmbskiego, żołnierza AK, członka grupy dywersyjnej, człowieka do specjalnych poruczeń. Tytuł wspomnień wymowny: Egzekutor”.

Dąmbski, cierpiący na chorobę nowotworową, zdecydował się na ujawnienie swoich wspomnień z dalekiego Chicago, do którego został przemycony tuż po wojnie. We wspomnieniach przyznaje się do wielu egzekucji, dokonanych na zlecenie przełożonych z AK, i wcale nie ukrywa, że "ta robota” sprawiała mu przyjemność.

Przyznaje się też do ataku na posterunek w Hyżnem, w którym zginął ojciec płk. Gusarczuka, choć milicjantów nie wymienia z nazwiska. Poza jednym: Stanisławem Paściakiem, owym osiemnastoletnim milicjantem, który podpisał listę akowców dla rzeszowskiej centrali SB. Dąmbski woli go nazywać Staszkiem P.”, może dlatego, że "Staszek P.” był jego przedwojennym, serdecznym kumplem z boiska. Dąbski wspomina, że strzelił do niego, ale nie miał sumienia go dobić, polecił to zrobić swojemu koledze. To on także zastrzelił ojca płk. Gusarczuka. Jego wspomnienia roją się od szczegółów akcji na posterunek, od szczegółów innych akcji likwidacyjnych też. Rozkaz likwidacji milicjantów wydał mu kapelan miejscowego AK, ks. Bossowski, którego Dąmbski błędnie nazywa księdzem Ostrowskim.

- W Hyżnem ćwierć wieku temu nikt nie wiedział, co się stało z Dąmbskim, ale wszyscy wiedzieli, do czego jest zdolny – tłumaczy Przyboś powściągliwość miejscowych. – Poza tym żyli jeszcze albo niegdysiejsi akowcy, albo ich potomkowie, mówienie o wojennych, trudnych czasach nie było bezpieczne. Dziwi tylko, że natychmiast po zdarzeniu nikomu nie zależało na wyjaśnieniu tej sprawy. Za udział w tym ataku na Sybir wysłano niewinnych akowców: Staszka Sowę, Tadka Ossolińskiego, Władka Czyrę i Putyłę. Wrócili, bo okazało się, że byli niewinni.

Stefan Dąmbski popełnił samobójstwo w Miami w 1993 roku. Jego prochy rodzina sprowadziła na cmentarz do Hyżnego. Przyboś ustalił, że tuż po wojnie ks. Bossowski uciekł do Anglii w przebraniu zakonnicy. Kilka lat temu odwiedził parafię w Hyżnem, nawet odprawiał tu mszę, głosił kazanie. Dotąd nie ma pewności, czy szczątki zastrzelonych milicjantów znajdują się w zbiorowym grobie na cmentarzu w Hyżnem.

http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110801/WEEKEND/449867069
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam tę książkę...Na pierwszy rzut oka mocna,potem wydaje się mocno naciągana.Jest wiele komentarzy osób znających temat,że autor przypisał sobie szereg cudzych dokonań...Jak było na prawdę nie wiem,ale wiem,że takich ludzi było wówczas sporo.Jednego sam znałem...Niestety już nie żyje i ksiązki nie napisał.
Pozdrawiam!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie